Wróciłam. Wszystko okej, ale to, jak mnie potraktowano...
Poszłam na SOR, bo dziś była to jedyna możliwość, żeby ginekolog mnie przebadał. Weszłam do gabinetu, mówię że szósty tydzień ciąży i że plamienie mam (no bo zauważyłam w kibelku na papierze, taki żywo czerwony śluz). Lekarka do mnie, że mam się rozebrać i pokazać to plamienie. Na wkładce akurat nic nie było, więc ona do mnie prawie z ryjem, że po co ja w takim razie przyszłam, skoro plamienie w początku ciąży może występować. Powiedziałam jej, że lekarz kazał mi sprawdzić WSZYSTKO, co się będzie działo. No to ona: "mam trochę większą wiedzę...". Wsadziła mi ten aparat do USG dopochwowego dosłownie na TRZY sekundy, stwierdziła, że jestem w ciąży i tyle. Jeszcze mi do karty wpisała BRAK plamienia, więc pewnie będę musiała zapłacić za tę wizytę. Gdyby W. to słyszał, to by kobietę rozniósł gołymi rękami. Powiedziałam muu dopiero, gdy wyszliśmy ze szpitala, a i tak gotów był się wrócić i zrobić kobiecie jazdę.