Flaurka
Fanka BB :)
Suzi - nasz tez podobnie usypiał, tzn. pozwalaliśmy mu się odryknąć (to nie był płacz, to histeria, wycie, ryk...), ale płakał na brzuchu u taty - trwało to rożnie - max chyba 40 min. Albo po takiej sesji zasypiał, albo jak mi łez zabrakło do płakania razem z nim, to go wydzierałam ojcu i dawałam cycka-uspakajacza, po którym zasypiał. Inaczej nic nie działało, jak tylko odkładalismy go to ryk. O własnym łóżeczku nawet mowy nie było, spał z nami. W każdym razie jak zbliżał się wieczór to robiłam się zielona... A w dniu, w którym polubił smoczek ustało wieczorne odrykiwanie... Dostawał smoczek, kładliśmy go na brzuszek i dziecka nie ma. Ale się naczytałam o SIDS, poza tym byłam z nim w szpitalu i wypróbowałam metodę z owijaniem dziecka w pieluszkę - i działa! Od razu po owinięciu się wycisza ale nie zasypia. Zasypia po 5-15 minutach, ale bez najmniejszego prostestu.
Teraz właśnie sobie śpi, mój baleronik
Co do włosów - na razie nic mi nie wypada. Czeszę je tylko zaraz po myciu, potem grzebienia nie używam, bo bym chyba sobie wszystkie wydarła - mam kręcone i długie i puki co gęste. Przetłuszczają się bardziej, ale w ciąży to były rewelacyjne - myłam raz na tydzień. Teraz co 3-4 dni, tak jak przed ciążą. W ogóle, odkąd kilka lat temu przestałam je katować, czyli farbować, prostować, czesać na sucho to mam włosy jak marzenie - i nie mam jeszcze siwych - może się sypną jak ciążowe hormony zejdą.
A dzis miałam dzień za kółkiem, jakiego najgorszemu wrogowi nie życzę:
Najpierw do mamy jedziemy, 20 km, ale wymyśliłam sobie, że chcę jechać przez wioski a nie drogą ekspresową, bo w razie czego nie będę miała się jak zatrzymac jak młody coś zaświruje. Jadę sobie, jadę i... zabłądziłam) Znalazłam sie z powrotem w Zielonej Górze)) No to jeszcze raz, ale już dobrze mi znana drogą i jakoś dojechałam...
Potem z mamą i młodym do lasu na grzyby. A tu się wzięli i nowy asfalt kładą i ruch wahadłowy - 40 min stania w upale... Włączyłam klimę, mam nadzieję, że młodemu nic nie będzie.
Wracając z tych grzybów postanowiłam jechać naokoło by te roboty na drodze minąć. Czyli jedziemy znowu przez wioski. Jedziemy, jedziemy... a tu sie asfalt skończył... Oczywiście telefon z GPSem padł mi 2 tygodnie temu i mam jakies zastepcze badziewie, więc doopa. zasięgu tez brak, więc jechałyśmy dalej tymi polami, bo gdzieś przecież dojedziemy. Okazało sie, że polna droga też się kończy... w polu)) Ale był już zasięg, konsultacja z bratem, zawrót i juz jakoś trafiłam na dobra drogę - ale roboty drogowe ominięte
No i od mamy wracam do siebie do Zielonej Góry. Niby wszystko ok. Dzwoni Leszek: Mała, gdzie jesteś bo tu szał pał - Falubaz jeździ z Gorzowem i nie ma gdzie zaparkować... Mieszkamy jakiś km od stadionu żużlowego... Jak jest mecz to nawet trawniki sa zapchane... Nic to, podjechałam pod dom, oddałam małego Leszkowi a sama ruszyłam w miasto szukać wolnego skrawka parkingu. Znalazłam, jakiś kilometr od domu, na parkingu przykościelnym) Wyładowałam wózek i jadę do domu z pustym wózkiem, spacerowym krokiem, było koło 21, powietrze cudnie rześkie.... Normalnie całe napięcie ze mnie zeszło.
Wchodzę do domu a tam ryyyyyk!!. Leszek małego wykapał, ubrał w piżamkę ale cycka juz dziad jeden nie dał i coś młodemu w schemacie nie grało... Wywaliłam cycka na wierzch i karmiłam w butach...
Długi mi ten post wychodzi, ale duzo dzis sie działo, sorki)
Kwestia opieki nad potomkiem po moim powrocie do pracy dzis się wyjaśniła. Leszka mama chce się zająć nim, bedziemy rano po nia jechać (15 km) i odwozić po pracy. Wolę tak niż wozić tam małego, a trasa ta sama. I tak bedzie co 2 tydzień. A w ten drugi co 2 tydzień będę pracować od 12-19 (cały etat zostawię, ale godzina mniej bo mam nadzieję dalej karmić) więc od 12 do 16 opiekunka (ale tylko pod warunkiem, że się znajoma zgodzi), albo prywatny żłobek (w naszym mieście to 300-450 zł/mc, jesli do 5 godzin dziennie). Leszek o 16 odbierze, po swojej pracy. Normalnie mam super humor, bo mnie przytłaczało to, że nie wiem co będzie w styczniu...
Dobranoc majóweczki
Teraz właśnie sobie śpi, mój baleronik
Co do włosów - na razie nic mi nie wypada. Czeszę je tylko zaraz po myciu, potem grzebienia nie używam, bo bym chyba sobie wszystkie wydarła - mam kręcone i długie i puki co gęste. Przetłuszczają się bardziej, ale w ciąży to były rewelacyjne - myłam raz na tydzień. Teraz co 3-4 dni, tak jak przed ciążą. W ogóle, odkąd kilka lat temu przestałam je katować, czyli farbować, prostować, czesać na sucho to mam włosy jak marzenie - i nie mam jeszcze siwych - może się sypną jak ciążowe hormony zejdą.
A dzis miałam dzień za kółkiem, jakiego najgorszemu wrogowi nie życzę:
Najpierw do mamy jedziemy, 20 km, ale wymyśliłam sobie, że chcę jechać przez wioski a nie drogą ekspresową, bo w razie czego nie będę miała się jak zatrzymac jak młody coś zaświruje. Jadę sobie, jadę i... zabłądziłam) Znalazłam sie z powrotem w Zielonej Górze)) No to jeszcze raz, ale już dobrze mi znana drogą i jakoś dojechałam...
Potem z mamą i młodym do lasu na grzyby. A tu się wzięli i nowy asfalt kładą i ruch wahadłowy - 40 min stania w upale... Włączyłam klimę, mam nadzieję, że młodemu nic nie będzie.
Wracając z tych grzybów postanowiłam jechać naokoło by te roboty na drodze minąć. Czyli jedziemy znowu przez wioski. Jedziemy, jedziemy... a tu sie asfalt skończył... Oczywiście telefon z GPSem padł mi 2 tygodnie temu i mam jakies zastepcze badziewie, więc doopa. zasięgu tez brak, więc jechałyśmy dalej tymi polami, bo gdzieś przecież dojedziemy. Okazało sie, że polna droga też się kończy... w polu)) Ale był już zasięg, konsultacja z bratem, zawrót i juz jakoś trafiłam na dobra drogę - ale roboty drogowe ominięte
No i od mamy wracam do siebie do Zielonej Góry. Niby wszystko ok. Dzwoni Leszek: Mała, gdzie jesteś bo tu szał pał - Falubaz jeździ z Gorzowem i nie ma gdzie zaparkować... Mieszkamy jakiś km od stadionu żużlowego... Jak jest mecz to nawet trawniki sa zapchane... Nic to, podjechałam pod dom, oddałam małego Leszkowi a sama ruszyłam w miasto szukać wolnego skrawka parkingu. Znalazłam, jakiś kilometr od domu, na parkingu przykościelnym) Wyładowałam wózek i jadę do domu z pustym wózkiem, spacerowym krokiem, było koło 21, powietrze cudnie rześkie.... Normalnie całe napięcie ze mnie zeszło.
Wchodzę do domu a tam ryyyyyk!!. Leszek małego wykapał, ubrał w piżamkę ale cycka juz dziad jeden nie dał i coś młodemu w schemacie nie grało... Wywaliłam cycka na wierzch i karmiłam w butach...
Długi mi ten post wychodzi, ale duzo dzis sie działo, sorki)
Kwestia opieki nad potomkiem po moim powrocie do pracy dzis się wyjaśniła. Leszka mama chce się zająć nim, bedziemy rano po nia jechać (15 km) i odwozić po pracy. Wolę tak niż wozić tam małego, a trasa ta sama. I tak bedzie co 2 tydzień. A w ten drugi co 2 tydzień będę pracować od 12-19 (cały etat zostawię, ale godzina mniej bo mam nadzieję dalej karmić) więc od 12 do 16 opiekunka (ale tylko pod warunkiem, że się znajoma zgodzi), albo prywatny żłobek (w naszym mieście to 300-450 zł/mc, jesli do 5 godzin dziennie). Leszek o 16 odbierze, po swojej pracy. Normalnie mam super humor, bo mnie przytłaczało to, że nie wiem co będzie w styczniu...
Dobranoc majóweczki