Dziewczyny, nie pisałam bo w sumie nie chcialam się tym dzielić, ale postanowiłam, że jednak to zrobię ze względu na te nasze ostatnie maratony narzekania i płaczu
Jesteśmy z młodym w szpitalu. Ogólnie w poniedziałek mieliśmy wizytę w poradni chorób wątroby w CZD - chodzimy tam regularnie ze względu na problemy, które miał na starcie i które jeszcze kiedyś mogą się pojawić. No i na USG wyszła jakaś zmiana na wątrobie - lekarka zasugerowała, że zmiana może być nowotworowa, więc na cito tomograf, ale to już tylko przez oddział.
No więc wróciliśmy po 2 dniach znów do Warszawy, wczoraj na oddział i dzisiaj rano tomograf. Na szczęście wszystko ok, wypisują nas i wracamy do domu.
Ale wiecie co... Chodziłam, rozmawiałam, na sali mam dziewczynkę 10 miesięczną, urodzona w 29 tygodniu, 500g... Problem z wątroba, nerkami, śledziona, ogólnie wszystko chyba co możliwe. Takie biedne niektóre te dzieci tutaj... No straszne! Wiadomo, że każdy ma swoje problemy i nie można ich porównywać, ale ten pobyt mega skłonił mnie do refleksji żeby jednak zacząć bardziej doceniać ten czas na co dzień gdy Filip jest uśmiechnięty, wesoły, a czasami trochę mniej i potrzebuje więcej się poprzytulac albo ponosić na rękach. Bo to w każdej chwili może się zmienić...
Chyba ten czas od poniedziałku aż do dzisiaj do wyniku nawet nie tyle, co mnie zestresowal, a raczej zasmucił, że nawet kiedy jestem nieszczęśliwa bo się nie wyspałam - tak naprawdę mam wielkie szczęście... Chyba więcej nie będę wam pisać.
Życzę wszystkim naszym dzieciom jak najlepszego zdrówka!!!