reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

"ludzie marzą o Aniołach ja trzymałam jednego w ramionach"

Bry

Kamkazojj tak rocznice odejsc i urodzin naszych maluszków sa bardzo ciężkimi dniami :-( ale nasze kochane aniołeczki dodawaja nam sił na przetrwanie tych dni ...... kochana ktory u was tc ? bo bez suwaczków to ciężko zapamietac .... ja tez juz zamówiłam stroik dla Karolka na 1 listopada bo tez bałąm sie ze potem nie dam rady ... w poniedziałe ide do szpitala i albo w tym samym dniu albo we wtorek bede miec cc i chłopaki beda mieli małego braciszka ;-) stresa mam jak cholerka ale wierze ze Karolek wraz z aniołkami czuwa nad nami i ze wszystko zakonczy sie szczęsliwie :tak:



Karolku kochany (*)
Aniołeczki (*)

Hej.
U mnie obecnie 30t1d wg om a 28t4d wg usg. Tak więc jeszcze troszkę przed nami nerwówki. Bo niestety stresik jest do samego końca. Póki nie przytulę swojego maleństwa i nie usłyszę że wszystko dobrze tak chyba będzie.
 
reklama
Witam koleżanki.
Dawno nie pisałam...
Ale...

Monila, moje ogromne gratulacje!!!!!


Ja także na sobotę mam zamówione bukieciki do wazonow.
Znicze żadne mi się nie podobają i sama zdobię od jakiegoś czasu.


Mam nadzieję, że wgraly się te co robiłam na 15go. Teraz kończę z myszką miki
 

Załączniki

  • DSC_0387.jpg
    DSC_0387.jpg
    16,4 KB · Wyświetleń: 213
Witam koleżanki.
Dawno nie pisałam...
Ale...

Monila, moje ogromne gratulacje!!!!!


Ja także na sobotę mam zamówione bukieciki do wazonow.
Znicze żadne mi się nie podobają i sama zdobię od jakiegoś czasu.


Mam nadzieję, że wgraly się te co robiłam na 15go. Teraz kończę z myszką miki

Witaj

Oj ale masz zdolności. Tylko pozazdrościć
 
Hej dziewczyny juz po Świetach a za pasem nastepne u mnie jakoś tak przygnębiająco bo mialam termin na 6 grudnia i mimo, ze szykuję prezenty dla maluszków to mam jakiś zal ze nie mogę nic podarować moim Aniołkom oprócz nowych kwiatków czy lampek i jakoś nie pomaga stwierdzenie ze to juz tyle czasu i powinno być lżej ale niestety nie jest.
Moja siostra urodziła wcześniej tj. w 36 tyg. malutka ma wadę serca tj wspólny kanał przedsionkowo komorowy wazy jakieś 2,5 kg wiec jest maleńka jak okruszek a na dodatek ma szesc paluszków i jeszcze inne problemy. A miało byc tak fajnie ostatnio więc myslami jestem też z nią bo mała ma mieć operacje po nowym roku. Mam nadzieje ze,wszystko sie ułoży i zakończy szczęśliwie bo kolejnej straty nie będę chyba w stanie unieść.
Aniołki tęsknię .... Milion światełek dla naszych kochanych ..
 
Witam 19 pazdziernika o 12:10 z waga 3280 i 52cm na swiat przyszed nasz trzeci syn Szymonek dostał 10/10 jest kropka w kropke podobny do braciszków ;-)
Święta sie zbliżaja ... wrrr nie lubie tych dni ale trza je przezyc w miare normalnie dla dzieci ...


Ewcia ale zdolniacha jestes :tak:

Dorka duzo zdrówka dla dzieciątka siostry i trzymam mocno kciuki za operacje oraz bede sie modlic za mała by było wszystko dobrze


Karolku syneczku kochany (*)(*)
Aniołeczki (*)(*)
 
Monila gratuluję synusia:)) Piękne imię wybraliście dla Niego;) Niech Wam rośnie w zdrowiu i rozwija się najlepiej jak to tylko możliwe.
Szymek ma swoich Aniołów Stróżów którzy będą nad nim czuwać.
 
Dorka biedna ta Twoja siostrzenica. Wierzę że leczenie przyniesie wfekty w wszystko będzie dobrze. Musi być dobrze. Moja bratanica też urodziła się w zeszłym roku z wagą 2540 miesiąc przed moim poronieniem. Kikka miesięcy później okazało się że malutka ma wadę serca. Prosiłam Maję aby miała w swojej opiece swoją kuzynkę. Michasia przeszła operację a teraz nadrabia wszystkie zaległości w swoim rozwiju. Wierzę że i u Twojej siostry wszystko skończy się pomyślnie... Nie poddawajcie się i walczcie.

[*] dla Majeczki i wszystkich naszych Aniołków
 
Oto moja historia dla Was i Franka [*]
Moja ciąża przebiegała prawidłowo, jak każda przyszła mama cieszyłam się na dzień w którym będę mogła zobaczyć swojego syna.... Termin porodu wypadał na 10 listopada, śmieliśmy się z mężem, że to będzie mój prezent urodzinowy, ponieważ sama jestem z 12 listopada cieszyłam się, że w końcu będą miała swojego "skorpionka".
Dzień 14 listopada eh.... gdy tylko o nim pomyślę mam swojego syna przed oczyma.
Do szpitala udałam się rutynowo, na KTG - położyłam się i położna szukała i szukała w sumie byłam spokojna bo tydzień wcześniej byłam w szpitalu na ciśnienie i tam też zawsze szukały tętna, ale trwało to chwilkę. Tutaj było inaczej, przyszła druga pani spojrzały na siebie, po czym mówi pójdziemy do pana Tomasza na usg, proszę się nie martwić. Gdy się położyłam widziałam już wyraz lekarza który, zamknął oczy zaczął ze zdenerwowania ruszać szybciej nogą i usłyszałam : "Pani A.... nie wiem jak mam to Pani powiedzieć, ale u dziecka nie wykazuje się czynności akcji serca i wód płodowych" Położna od razu miałam łzy w oczach a ja.. ?! nie dochodziło to do mnie mówiłam, mówiłam wykonać cesarkę ... ale wiadomo było już za późno...
"I co teraz będzie musiała urodzić moje martwe dziecko ?!"
Nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę, najgorsze jest to, że całą ciążę miałam złe przeczucia że wydarzy się coś złego.
Czułam się jak w jakimś amoku, na korytarzu czekał brat mojego męża. Położna zapytała co ma powiedzieć : a ja tylko że ma jechać po męża, ale nie mówić że do porodu...
Dostałam od razu zastrzyk na uspokojenie, położna nie ustępowała mnie na krok mówiła, że jestem do jej dyspozycji siedziała ze mną trzymała za rękę i płakała razem ze mną w osobnym pokoju starając się w jakiś sposób mnie pocieszyć i że dam radę. W pierwszej fazie zdecydował lekarz, że wykonają cesarkę najpierw poczułam strach ponieważ kolejna ciąża dopiero za 1,5 roku a druga sprawa musiałabym zostać w szpitalu 4 doby. Ale to wszystko było jakąś abstrakcja. Po wykonaniu badań okazało się że, szyjka dalej jest zamknięta zero rozwarcia, do 2 h miało być po wszystkim...
Przyjechał mój mąż wolałam sama przekazać mu tą straszną informację, mimo leków płakałam strasznie i dalej nie wierzyłam w to co się stało. Bałam się najbardziej, że mąż się załamię, gdy przekażę to złą wiadomość myślałam w głowie co mu powiem... i zaczęłam : "Kochanie wiesz, że bardzo cię kocham, i że jesteśmy silni... ale na KTG naszemu Frankowi nie wykazało czynności akcji serca chyba owinął się pępowiną, proszę nie załamuj się bądź ze mną, nie zamykaj się na to wszystko mówmy sobie co czujemy, bądźmy w tym razem i ... nie przestajemy się starać o kolejne dziecko bo Franek pewnie chciał by mieć rodzeństwo" Dopiero wtedy widziałam w jego oczach jaki ból czuje jak bardzo mu zależało by być tatą, płakaliśmy razem w objęciach i pocieszali, że damy rady i ze będziemy o tym mówić.
Po godzinie przyszedł lekarz i spokojnie tłumaczy mi decyzję ordynatora o porodzie naturalnym, ze musimy również patrzeć na mój stan zdrowia fizyczny podają mi tabletkę i zobaczymy... Widać było ze mimo tego że nikt mnie nie znał to cały personel był ze mną. Nie chcieli bym słyszała porody, oraz była blisko wśród innych dziewczyn. Pan doktor był ze mną do samego końca... Za co jestem niezmiernie wdzięczna.
Godziny mijały tabletka zaczęła działać, doktor kilka krotnie masował mi szyjkę było to okropne ;( ból od godziny 17 zaczął coraz bardziej narastać nie były to skurcze jak tłumaczono na szkole rodzenia był to ból jednostajny który z minutę na minutę stawał co raz większy... po kilku godzinach prosiłam lekarza by jednak zrobił mi cesarkę bo już nie wytrzymam.. ale położna i lekarz miałam wrażenie że specjalnie wszystko przeciągali żebym jednak dała radę... najpierw mówili coś że za chwilkę dostane coś przeciw bólowego że jestem silna dam radę, ale nie dostałam nic przez cały poród ;( bo później musiałam być świadoma przy porodzie. Ale nie to było najgorsze ... gdy w końcu zabrali mnie na salę porodową było chyba 5 osób, które były przy porodzie, ciągle sprawdzali mi ciśnienie bo na koniec ciąży brałam tabletki na obniżenie i że jeszcze chwilka, jak się okazało z przerwami parłam ponad 1,5 h... gdy w końcu był punkt kulminacyjny gdzie główka trochę wyszła skurcze się skończyły - nacięcie krocza z wystającą główką, ten ból i widok mam ciągle przed moimi oczyma, ale w końcu skurcz przyszedł ostatnie parcie i wtedy do mnie doszło co się stało jedynie co mogłam powiedzieć to : "o Jezu...;(" po czym " Chcę go zobaczyć" Położna tylko powiedziała, że jestem dzielna i silna że dam radę, tylko pan doktor mnie zszyje i przyniosą mi dziecko. Przez cały poród miałam nadzieje, że jednak dziecko żyje że sprzęt się popsuł, wiem głupia nadzieja ale taką miałam przez cały ten dzień .
Franek przyszedł na świat o godzinie 21 :50: ważył 2850 g i mierzył 51 cm.
Po wszystkim dopiero otrzymałam coś na znieczulenie bólu i nie tylko.
Gdy otrzymałam Franka na dłonie czułam dziwny spokój, że już jest ze mną, że mogę go przytulić, i tak słodko spał... ale niestety również było widać, że faktycznie się udusił bo tylko główka była mocno czerwono i miał bardzo opuchnięte oczka. Ale czułam jak bardzo go kocham i nie chce go oddać. Powiedziałam mężowi że chce zdjęcie i ma je zrobić żałuję tylko że jedno że nie zrobiliśmy więcej, ale mąż w ogóle nie chciał dla niego to też było wielkie przeżycie, ale mówi że nie żałuje że był ze mną zresztą bez niego w ogóle nie dałabym rady... Nie wiem po jakim czasie go oddaliśmy nawet się uśmiechaliśmy przez łzy do kogo jest podobny ja mówiłam cały tata, usta duże, oczy, stópki, a mąż że moje uszka i nosek, miał czarne włoski. Powiedziałam mężowi : "musimy okres ciąży traktować jak piękny sen"
O 24 przewieźli nas do osobnej sali gdzie byliśmy przed porodem mąż mógł zostać ze mną... nie spałam całą noc myślałam że to zły sen po, którym się wybudzę i będę miała go w swych ramionach.
Dzisiaj rozumie co kobiety przeżywają, żadne słowa nie określą co czujemy, nigdy nie myślałam że coś takiego nas spotka. Dalej jak chodzę na cmentarz nie potrafię uwierzyć w to co się stało. Nie ma nic gorszego jak pochować własne dziecko. Teraz wiem co oznaczają te słowa. Niestety uczucie niesprawiedliwości czuję codziennie.
Jedynie, dziękuje że mimo tak wielkiej tragedii trafiłam na tak wspaniały personel który, naprawdę o nas dbał i można było to czuć. Gdy nawet lekarz trzyma nas za dłoń podczas porodu to musi to coś znaczyć...


Zapraszam, komentarze i rozmowy dodają mi siły na to wszytko ... http://mama-aniolka90.blogspot.com/
 
reklama
Oto moja historia dla Was i Franka [*]
Moja ciąża przebiegała prawidłowo, jak każda przyszła mama cieszyłam się na dzień w którym będę mogła zobaczyć swojego syna.... Termin porodu wypadał na 10 listopada, śmieliśmy się z mężem, że to będzie mój prezent urodzinowy, ponieważ sama jestem z 12 listopada cieszyłam się, że w końcu będą miała swojego "skorpionka".
Dzień 14 listopada eh.... gdy tylko o nim pomyślę mam swojego syna przed oczyma.
Do szpitala udałam się rutynowo, na KTG - położyłam się i położna szukała i szukała w sumie byłam spokojna bo tydzień wcześniej byłam w szpitalu na ciśnienie i tam też zawsze szukały tętna, ale trwało to chwilkę. Tutaj było inaczej, przyszła druga pani spojrzały na siebie, po czym mówi pójdziemy do pana Tomasza na usg, proszę się nie martwić. Gdy się położyłam widziałam już wyraz lekarza który, zamknął oczy zaczął ze zdenerwowania ruszać szybciej nogą i usłyszałam : "Pani A.... nie wiem jak mam to Pani powiedzieć, ale u dziecka nie wykazuje się czynności akcji serca i wód płodowych" Położna od razu miałam łzy w oczach a ja.. ?! nie dochodziło to do mnie mówiłam, mówiłam wykonać cesarkę ... ale wiadomo było już za późno...
"I co teraz będzie musiała urodzić moje martwe dziecko ?!"
Nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę, najgorsze jest to, że całą ciążę miałam złe przeczucia że wydarzy się coś złego.
Czułam się jak w jakimś amoku, na korytarzu czekał brat mojego męża. Położna zapytała co ma powiedzieć : a ja tylko że ma jechać po męża, ale nie mówić że do porodu...
Dostałam od razu zastrzyk na uspokojenie, położna nie ustępowała mnie na krok mówiła, że jestem do jej dyspozycji siedziała ze mną trzymała za rękę i płakała razem ze mną w osobnym pokoju starając się w jakiś sposób mnie pocieszyć i że dam radę. W pierwszej fazie zdecydował lekarz, że wykonają cesarkę najpierw poczułam strach ponieważ kolejna ciąża dopiero za 1,5 roku a druga sprawa musiałabym zostać w szpitalu 4 doby. Ale to wszystko było jakąś abstrakcja. Po wykonaniu badań okazało się że, szyjka dalej jest zamknięta zero rozwarcia, do 2 h miało być po wszystkim...
Przyjechał mój mąż wolałam sama przekazać mu tą straszną informację, mimo leków płakałam strasznie i dalej nie wierzyłam w to co się stało. Bałam się najbardziej, że mąż się załamię, gdy przekażę to złą wiadomość myślałam w głowie co mu powiem... i zaczęłam : "Kochanie wiesz, że bardzo cię kocham, i że jesteśmy silni... ale na KTG naszemu Frankowi nie wykazało czynności akcji serca chyba owinął się pępowiną, proszę nie załamuj się bądź ze mną, nie zamykaj się na to wszystko mówmy sobie co czujemy, bądźmy w tym razem i ... nie przestajemy się starać o kolejne dziecko bo Franek pewnie chciał by mieć rodzeństwo" Dopiero wtedy widziałam w jego oczach jaki ból czuje jak bardzo mu zależało by być tatą, płakaliśmy razem w objęciach i pocieszali, że damy rady i ze będziemy o tym mówić.
Po godzinie przyszedł lekarz i spokojnie tłumaczy mi decyzję ordynatora o porodzie naturalnym, ze musimy również patrzeć na mój stan zdrowia fizyczny podają mi tabletkę i zobaczymy... Widać było ze mimo tego że nikt mnie nie znał to cały personel był ze mną. Nie chcieli bym słyszała porody, oraz była blisko wśród innych dziewczyn. Pan doktor był ze mną do samego końca... Za co jestem niezmiernie wdzięczna.
Godziny mijały tabletka zaczęła działać, doktor kilka krotnie masował mi szyjkę było to okropne ;( ból od godziny 17 zaczął coraz bardziej narastać nie były to skurcze jak tłumaczono na szkole rodzenia był to ból jednostajny który z minutę na minutę stawał co raz większy... po kilku godzinach prosiłam lekarza by jednak zrobił mi cesarkę bo już nie wytrzymam.. ale położna i lekarz miałam wrażenie że specjalnie wszystko przeciągali żebym jednak dała radę... najpierw mówili coś że za chwilkę dostane coś przeciw bólowego że jestem silna dam radę, ale nie dostałam nic przez cały poród ;( bo później musiałam być świadoma przy porodzie. Ale nie to było najgorsze ... gdy w końcu zabrali mnie na salę porodową było chyba 5 osób, które były przy porodzie, ciągle sprawdzali mi ciśnienie bo na koniec ciąży brałam tabletki na obniżenie i że jeszcze chwilka, jak się okazało z przerwami parłam ponad 1,5 h... gdy w końcu był punkt kulminacyjny gdzie główka trochę wyszła skurcze się skończyły - nacięcie krocza z wystającą główką, ten ból i widok mam ciągle przed moimi oczyma, ale w końcu skurcz przyszedł ostatnie parcie i wtedy do mnie doszło co się stało jedynie co mogłam powiedzieć to : "o Jezu...;(" po czym " Chcę go zobaczyć" Położna tylko powiedziała, że jestem dzielna i silna że dam radę, tylko pan doktor mnie zszyje i przyniosą mi dziecko. Przez cały poród miałam nadzieje, że jednak dziecko żyje że sprzęt się popsuł, wiem głupia nadzieja ale taką miałam przez cały ten dzień .
Franek przyszedł na świat o godzinie 21 :50: ważył 2850 g i mierzył 51 cm.
Po wszystkim dopiero otrzymałam coś na znieczulenie bólu i nie tylko.
Gdy otrzymałam Franka na dłonie czułam dziwny spokój, że już jest ze mną, że mogę go przytulić, i tak słodko spał... ale niestety również było widać, że faktycznie się udusił bo tylko główka była mocno czerwono i miał bardzo opuchnięte oczka. Ale czułam jak bardzo go kocham i nie chce go oddać. Powiedziałam mężowi że chce zdjęcie i ma je zrobić żałuję tylko że jedno że nie zrobiliśmy więcej, ale mąż w ogóle nie chciał dla niego to też było wielkie przeżycie, ale mówi że nie żałuje że był ze mną zresztą bez niego w ogóle nie dałabym rady... Nie wiem po jakim czasie go oddaliśmy nawet się uśmiechaliśmy przez łzy do kogo jest podobny ja mówiłam cały tata, usta duże, oczy, stópki, a mąż że moje uszka i nosek, miał czarne włoski. Powiedziałam mężowi : "musimy okres ciąży traktować jak piękny sen"
O 24 przewieźli nas do osobnej sali gdzie byliśmy przed porodem mąż mógł zostać ze mną... nie spałam całą noc myślałam że to zły sen po, którym się wybudzę i będę miała go w swych ramionach.
Dzisiaj rozumie co kobiety przeżywają, żadne słowa nie określą co czujemy, nigdy nie myślałam że coś takiego nas spotka. Dalej jak chodzę na cmentarz nie potrafię uwierzyć w to co się stało. Nie ma nic gorszego jak pochować własne dziecko. Teraz wiem co oznaczają te słowa. Niestety uczucie niesprawiedliwości czuję codziennie.
Jedynie, dziękuje że mimo tak wielkiej tragedii trafiłam na tak wspaniały personel który, naprawdę o nas dbał i można było to czuć. Gdy nawet lekarz trzyma nas za dłoń podczas porodu to musi to coś znaczyć...

Zapraszam, komentarze i rozmowy dodają mi siły na to wszytko ... http://mama-aniolka90.blogspot.com/


Kochana wyrazy wzpolczucia i jasniutkie światełko (*)(*)(*) dla twojego aniołka wiem dokladnie co przeżyłaś bo doswiadczylam tego samego w 38 tygodniu ciąży ale niestety nie trafilam na tak wspaniały personel jak ty niczeg nie moglismy się dowiedzieć nic nam nie chcieli mowic nie życzę nikomu by musiał przez to przechodzić
Aż serce pęka jak się czyta takie historie
Zuziu kocham cie (*)(*)(*)(*)
 
Do góry