pola.
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 23 Listopad 2011
- Postów
- 5 448
Oto moja historia dla Was i Franka [*]
Moja ciąża przebiegała prawidłowo, jak każda przyszła mama cieszyłam się na dzień w którym będę mogła zobaczyć swojego syna.... Termin porodu wypadał na 10 listopada, śmieliśmy się z mężem, że to będzie mój prezent urodzinowy, ponieważ sama jestem z 12 listopada cieszyłam się, że w końcu będą miała swojego "skorpionka".
Dzień 14 listopada eh.... gdy tylko o nim pomyślę mam swojego syna przed oczyma.
Do szpitala udałam się rutynowo, na KTG - położyłam się i położna szukała i szukała w sumie byłam spokojna bo tydzień wcześniej byłam w szpitalu na ciśnienie i tam też zawsze szukały tętna, ale trwało to chwilkę. Tutaj było inaczej, przyszła druga pani spojrzały na siebie, po czym mówi pójdziemy do pana Tomasza na usg, proszę się nie martwić. Gdy się położyłam widziałam już wyraz lekarza który, zamknął oczy zaczął ze zdenerwowania ruszać szybciej nogą i usłyszałam : "Pani A.... nie wiem jak mam to Pani powiedzieć, ale u dziecka nie wykazuje się czynności akcji serca i wód płodowych" Położna od razu miałam łzy w oczach a ja.. ?! nie dochodziło to do mnie mówiłam, mówiłam wykonać cesarkę ... ale wiadomo było już za późno...
"I co teraz będzie musiała urodzić moje martwe dziecko ?!"
Nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę, najgorsze jest to, że całą ciążę miałam złe przeczucia że wydarzy się coś złego.
Czułam się jak w jakimś amoku, na korytarzu czekał brat mojego męża. Położna zapytała co ma powiedzieć : a ja tylko że ma jechać po męża, ale nie mówić że do porodu...
Dostałam od razu zastrzyk na uspokojenie, położna nie ustępowała mnie na krok mówiła, że jestem do jej dyspozycji siedziała ze mną trzymała za rękę i płakała razem ze mną w osobnym pokoju starając się w jakiś sposób mnie pocieszyć i że dam radę. W pierwszej fazie zdecydował lekarz, że wykonają cesarkę najpierw poczułam strach ponieważ kolejna ciąża dopiero za 1,5 roku a druga sprawa musiałabym zostać w szpitalu 4 doby. Ale to wszystko było jakąś abstrakcja. Po wykonaniu badań okazało się że, szyjka dalej jest zamknięta zero rozwarcia, do 2 h miało być po wszystkim...
Przyjechał mój mąż wolałam sama przekazać mu tą straszną informację, mimo leków płakałam strasznie i dalej nie wierzyłam w to co się stało. Bałam się najbardziej, że mąż się załamię, gdy przekażę to złą wiadomość myślałam w głowie co mu powiem... i zaczęłam : "Kochanie wiesz, że bardzo cię kocham, i że jesteśmy silni... ale na KTG naszemu Frankowi nie wykazało czynności akcji serca chyba owinął się pępowiną, proszę nie załamuj się bądź ze mną, nie zamykaj się na to wszystko mówmy sobie co czujemy, bądźmy w tym razem i ... nie przestajemy się starać o kolejne dziecko bo Franek pewnie chciał by mieć rodzeństwo" Dopiero wtedy widziałam w jego oczach jaki ból czuje jak bardzo mu zależało by być tatą, płakaliśmy razem w objęciach i pocieszali, że damy rady i ze będziemy o tym mówić.
Po godzinie przyszedł lekarz i spokojnie tłumaczy mi decyzję ordynatora o porodzie naturalnym, ze musimy również patrzeć na mój stan zdrowia fizyczny podają mi tabletkę i zobaczymy... Widać było ze mimo tego że nikt mnie nie znał to cały personel był ze mną. Nie chcieli bym słyszała porody, oraz była blisko wśród innych dziewczyn. Pan doktor był ze mną do samego końca... Za co jestem niezmiernie wdzięczna.
Godziny mijały tabletka zaczęła działać, doktor kilka krotnie masował mi szyjkę było to okropne ;( ból od godziny 17 zaczął coraz bardziej narastać nie były to skurcze jak tłumaczono na szkole rodzenia był to ból jednostajny który z minutę na minutę stawał co raz większy... po kilku godzinach prosiłam lekarza by jednak zrobił mi cesarkę bo już nie wytrzymam.. ale położna i lekarz miałam wrażenie że specjalnie wszystko przeciągali żebym jednak dała radę... najpierw mówili coś że za chwilkę dostane coś przeciw bólowego że jestem silna dam radę, ale nie dostałam nic przez cały poród ;( bo później musiałam być świadoma przy porodzie. Ale nie to było najgorsze ... gdy w końcu zabrali mnie na salę porodową było chyba 5 osób, które były przy porodzie, ciągle sprawdzali mi ciśnienie bo na koniec ciąży brałam tabletki na obniżenie i że jeszcze chwilka, jak się okazało z przerwami parłam ponad 1,5 h... gdy w końcu był punkt kulminacyjny gdzie główka trochę wyszła skurcze się skończyły - nacięcie krocza z wystającą główką, ten ból i widok mam ciągle przed moimi oczyma, ale w końcu skurcz przyszedł ostatnie parcie i wtedy do mnie doszło co się stało jedynie co mogłam powiedzieć to : "o Jezu...;(" po czym " Chcę go zobaczyć" Położna tylko powiedziała, że jestem dzielna i silna że dam radę, tylko pan doktor mnie zszyje i przyniosą mi dziecko. Przez cały poród miałam nadzieje, że jednak dziecko żyje że sprzęt się popsuł, wiem głupia nadzieja ale taką miałam przez cały ten dzień .
Franek przyszedł na świat o godzinie 21 :50: ważył 2850 g i mierzył 51 cm.
Po wszystkim dopiero otrzymałam coś na znieczulenie bólu i nie tylko.
Gdy otrzymałam Franka na dłonie czułam dziwny spokój, że już jest ze mną, że mogę go przytulić, i tak słodko spał... ale niestety również było widać, że faktycznie się udusił bo tylko główka była mocno czerwono i miał bardzo opuchnięte oczka. Ale czułam jak bardzo go kocham i nie chce go oddać. Powiedziałam mężowi że chce zdjęcie i ma je zrobić żałuję tylko że jedno że nie zrobiliśmy więcej, ale mąż w ogóle nie chciał dla niego to też było wielkie przeżycie, ale mówi że nie żałuje że był ze mną zresztą bez niego w ogóle nie dałabym rady... Nie wiem po jakim czasie go oddaliśmy nawet się uśmiechaliśmy przez łzy do kogo jest podobny ja mówiłam cały tata, usta duże, oczy, stópki, a mąż że moje uszka i nosek, miał czarne włoski. Powiedziałam mężowi : "musimy okres ciąży traktować jak piękny sen"
O 24 przewieźli nas do osobnej sali gdzie byliśmy przed porodem mąż mógł zostać ze mną... nie spałam całą noc myślałam że to zły sen po, którym się wybudzę i będę miała go w swych ramionach.
Dzisiaj rozumie co kobiety przeżywają, żadne słowa nie określą co czujemy, nigdy nie myślałam że coś takiego nas spotka. Dalej jak chodzę na cmentarz nie potrafię uwierzyć w to co się stało. Nie ma nic gorszego jak pochować własne dziecko. Teraz wiem co oznaczają te słowa. Niestety uczucie niesprawiedliwości czuję codziennie.
Jedynie, dziękuje że mimo tak wielkiej tragedii trafiłam na tak wspaniały personel który, naprawdę o nas dbał i można było to czuć. Gdy nawet lekarz trzyma nas za dłoń podczas porodu to musi to coś znaczyć...
Zapraszam, komentarze i rozmowy dodają mi siły na to wszytko ... http://mama-aniolka90.blogspot.com/
Tak bardzo chciałbym Cię pocieszyć, ale niestety w tej sytuacji pocieszenie nie istnieje. Życzę Ci, żeby twój Synuś dodał tobie i twojemu mężowi sił bo one będą teraz potrzebne jak nigdy. I życzę również rodzeństwa dla Franusia, bo tylko ono będzie w stanie nadać sens waszemu życiu.