Witajcie dziewczyny
Nigdy nie przypuszczałam, że będę a takiej sytuacji jak Wy. Ja jeszcze do niedawna byłam najszczęśliwszą osobą na ziemi. Po prawie 4 latach starania się w końcu udało się nam zajść w ciążę. Nawet nie wyobrażacie sobie jaka jest to radość. Niestety ta radość nie trwała zbyt długo. Otóż 14 października tego roku byłam na kontrolnej wizycie u mojej pani doktor. Oczywiście wszystko było dobrze, na każdej wizycie szyjka sprawdzana i była ok. Nie wiadomo dlaczego 17 października zaczęłam miewać delikatne i dość rzadkie skurcze oraz upławy. Po ok godzinie leżenia wszystko minęło. Niestety nie na długo. W nocy z 17 na 18 pojawiły się upławy z lekkim zabarwieniem krwi i skurcze. Od razu pojechałam do szpitala. Stwierdzono małowodzie, szybo skracającą się szyjkę i rozwarcie na 1,5 cm. Kazano leżeć, wstawać tylko do wc i na szybki prysznic. W niedzielę zapowiadało się, ze wszystko będzie dobrze. Jednak sytuacja się masakrycznie zmieniła. Podczas wieczornego prysznica wyczułam, że coś ze mnie wychodzi... byłam przerażona, szybko wezwałam lekarza i pielęgniarkę. Okazało się, że pępowina dziecka wyszła do pochwy, a jej część poza mnie. To był mój 19tc. Niestety nic nie dało się już zrobić... Mojego dziecka nie dało się uratować. Lekarz od razu chciał wywoływać skurcze, jednak ja nie zgodziłam się, mimo że zagrażała mi infekcja a nawet sepsa. Przecież moje dziecko cały czas żyło.... Moja lekarka i cała rodzina poruszyła niebo i ziemię aby uratować nasze tak długo wyczekiwane dziecko... niestety... To jest jakiś koszmar, przez co kobiety muszą przejść. Lekarz koniecznie chciał wywoływać poród, bo z każdym dniem moje CRP wzrastało, mimo podawanego antybiotyku. Może pomyślicie, że jestem nienormalna i głupia, ale nie mogłam podjąć decyzji o wywoływaniu porodu, bo serduszko mojego dziecka cały czas biło. A byłam świadoma tego, że jak urodzę to niestety nie przeżyje. Dla mnie to było zabicie własnego dziecka, o które walczyliśmy przez prawie 4 lata. Nie wyobrażałam sobie podjąć taką decyzję.
Niestety Bóg tę decyzję podjął za nas, 22 października nasz dziecko zmarło. Wtedy dopiero wyraziłam zgodę na poród. Dziś jest równy tydzień, odkąd serduszko naszego kochanego dziecka przestało bić.
Niestety okazało się, że mam niewydolność cieśnieniowo-szyjkową i ona doprowadziła do utraty mojego dziecka.
Dopiero po porodzie dowiedzieliśmy się, że mamy córeczkę, mimo że wszyscy oprócz mojego męża przez całą ciążę twierdzili, że będzie syn. Majeczka urodziła się o godz 17,45. Miała zaledwie 224 gramy i 23 cm.
Ostatnie 2 tygodnie były najgorszymi dniami w moim życiu. Nie potrafię sobie z tym bólem poradzić.
We wrześniu mojemu bratu urodziła się córeczka i wczoraj przyjechali na cmentarz. Możecie mi wierzyć lub nie, ale nie mogłam zbyt długo patrzeć na malutką Michasie. Nawet jej nie przytuliłam. Po prostu nie mogę, nie potrafię opanować łez. Nie potrafię poradzić sobie z bólem, smutkiem i tą pustką w sercu...