W 2019 roku w styczniu miałam dość bolesne owulacje i w końcu po moich marudzeniach Narzeczony zabrał mnie do lekarza, który na wejściu powiedział mi, że mam PCOS bez żadnych badań bez niczego ,po czym zrobiła mi USG i mi mówi, że to są pęcherzyki, torbiele, ale tego nie trzeba leczyć, przyjdzie Pani do mnie jak będzie Pani planować ciążę. Więc rok żyłam w podświadomości, że mam PCOS, chociaż objawów zero, no może oprócz trądziku i w końcu w maju poszłam do mojego ginekologa z tamtym USG i mi się wypytał o cykle itp i powiedział, że wszystko jest ok, na USG nic nie ma niepokojącego, a tam przed owulacją po prostu zwykłe pęcherzyki, które ma każda kobieta. Poinformowałam, że od styczna 2021 planujemy starać się o dziecko, więc na wszelki wypadek chciał posprawdzać czy mam tą owulacje. Raz była na poziomie 10, później 0, ale no stwierdził, że zdrowa kobieta nie zawsze ma owulacje, ale też jest ok. Przepisał mi clo, bo chciał stwierdzić czy to polepszy te moje owulacje
ale 31.10 ze wzglęgu na COVID bierzemy ślub, więc nasze starania zostaną przyspieszone. Obecnie mam miesiączkę, zaczęła się 18.10, przewidywana owulacja właśnie na 31.10. A cykle bez CLO miałam 32-33, a z Clo 29-30.
Czyli u Ciebie starania szybko dochodziły do oczekiwanego skutku? ;D Zaaazdroszczę