Zgłosiłam się na indukcję o 16 w niedzielę. Założono mi wenflon, pobrano krew na badania i pokazano mój pokój. Tam czekałam do 21 aż lekarz będzie gotowy by założyć mi cewnik Foleya. Pani doktor niestety miała duży problem by to zrobić. Moja położna (nie była wykupiona, ale cała zmianę była przypisana do mnie, więc jak wzywałam pomoc to zawsze przychodziła ta sama położna) została wręcz spytana przez panią doktor jak to się robi co mnie zmroziło. I sama doktor przyznała, że nie bardzo to ogarnia. Nie udało się za pierwszym razem, balonik wypadł. Próbowała też jakiegoś innego cewnika, dalej nic. Bolało jak diabli, jakby mi chciała wnętrzności wyciągnąć dołem.
Po drugiej nieudanej próbie myślałam, że umrę, a pani doktor czekała na innego lekarza by zrobił to za nią, ale że był przy porodzie to stwierdziła, że jeszcze raz spróbuje. Tak też zrobiła z wiadomym skutkiem. Ja o mało nie zemdlałam na tym fotelu, moja położna anioł zaczęła mnie głaskać i pocieszać, powiedziała pani doktor, żeby dać mi odpocząć. Zdążyłam zwlec się z fotela, kiedy przyszedł drugi lekarz i znów hop na górę. Zaczęli między sobą śmieszkować na rozluźnienie atmosfery, ale mi do śmiechu nie było. Pierwsza próba drugiego lekarza i sukces. Trzy sekundy po tym jak okrzyknięto go bohaterem wszystko się wylało z balonika. Nie wiedziałam co się dzieje, poczułam tylko, że mokro i ciepło, i miałam nadzieję, że to wody płodowe, ale niestety… dopiero piąta próba zakończyła się sukcesem.
Wróciłam do pokoju i zaczęły się skurcze. Na początku jak średnio bolący okres. Po 1-2h zaczął się ból na mocny okres, a potem nadszedł hardcore. Z bólu o mało nie zemdlałam idąc do łazienki 2m dalej, dobrze, że mąż mnie trzymał. Jak już opadłam bezsilnie na kibelek zaczęłam rzygać jak kot z bólu, mąż zadzwonił po położną, która zaraz miała wrócić z przeciwbólowym zastrzykiem w tyłek. Wyglądała na skonfundowaną, że aż tak mnie to boli, ale mogłam źle zinterpretować jej minę. Wróciła po chwili, która trwała wiecznością i powiedziała, że zrobi zastrzyk, ale najpierw sprawdzi na ktg jak tam maluszek. No i od razu się zmartwiła i już mi tego przeciwbólowego nie podała; poszła skonsultować się z lekarzem.
Wróciła i z miejsca wyjęła mi balonik, bo mały źle to znosił. Ulga niesamowita, chwilę później zasnęłam.
Następnego dnia o 9 przychodzi inna przypisana mi na ten dzień położna i zaprasza na salę porodową. Podała oksytocynę i zaproponowała ćwiczenia na piłce. Oksytocynę stopniowo zwiększała, dla mnie luzik. Włączyłam sobie muzykę i w jej rytm sobie ćwiczyłam na piłce, coraz większe dawki nie robiły na mnie wrażenia po bólu z nocy. Potem zaproszono mnie do wanny by się zrelaksować. Akurat u mnie wanna się nie sprawdziła, bardziej mnie denerwowała aniżeli pomagała, więc po 45min wyszłam i zbadano dokładnie szyjkę.
Badanie szyjki macicy, która okazała się u mnie skręcona w chińskie s to był koszmar za każdym razem, więc jak postanowiono zrobić amniotomię to nie było za wesoło. To był kolejny koszmar, położna musiała mnie przy każdym badaniu szyjki "przywoływać" żebym nie zemdlała jej na fotelu. Ja zaczęłam ryczeć z bólu, mój mąż się popłakał widząc to wszystko.
Progres znikomy 3cm, główka tak wysoko, że w ogóle jej nie sięgnęła. Podano mi znieczulenie żebym się rozluźniła, że może to pomoże z tempem rozwierania. Minął jakiś czas i przyszedł lekarz. Kolejne badanie szyjki, który ocenił rozwarcie na 2cm, ale poprosił by położna, która już zna moja szyjkę jeszcze to potwierdziła, a ona powiedziała, że takie słabe 3 i dodała coś, czego mi nie chciała mówić - mały zamiast zejść niżej, podszedł do góry. Był jeszcze wyżej niż przed podaniem oksytocyny.
Lekarz niewiele myśląc powiedział, że proponuje mi cesarkę. Że jak chcę to mogę próbować sn, ale że progres jest tak słaby (3cm w 4,5h) pomimo takiej dawki oksytocyny, że będę rodzić dobę jeśli nie dłużej, a i tak biorąc pod uwagę, że mały nie wstawia się i ewidentnie ma jakiś problem - i tak nie ma gwarancji, że nie będzie potrzeby robić cc. Mnie skurcze mało bolały, mogłabym jeszcze kilkanaście godzin sobie popróbować (o ile nie sprawdzali by szyjki za często, bo to koszmar był), ale informacja, że mały się nie wstawia i u niego może być problem sprawiły, że decyzja była oczywista. Pomimo, że BARDZO nie chciałam cesarki.
Już 5min później byłam na sali operacyjnej pomimo, że poprosiłam o chwilę na "opłakanie" tego rozwoju sytuacji. Teraz nie wiem czy to 5min to był ten czas i inaczej wzięto by mnie od razu… w każdym razie musiano mi drugi raz wbić się ze znieczuleniem, co zrobiło się trudne, bo trzęsłam się jak osika ze strachu. Jak już leżałam to było jeszcze gorzej. Milion osób wokoło, brak (przez chwilę) męża, i ja tam krzyżem przypięta bez możliwości ruchu… z lekka traumatyczne dla mnie, ale na szczęście operacja poszła bardzo sprawnie. Mąż ledwo zdążył usiąść obok mnie, zaśpiewaliśmy jadą jadą misie i lekarz pokazał mi już mojego rozwrzeszczanego fioletowego misia. Po chwili neonatolog pokazała mi go już w rożku i byłam załamana, że nie miałam możliwości go nawet policzkiem dotknąć (myślałam, że już go zabierają), ale wtedy położono mi go na klatce piersiowej. Mąż miał go trzymać by nie zsunął się niżej. Zdjęto mi maskę i mogłam swobodnie małego wycałować. Miałam go na sobie z 10min, na chwilę przed szyciem zabrano męża i małego do naszego pokoju na kangurowanie. Ja przez tę godzinę odpoczywałam w innym pokoju, gdzie położna uzupełniała w międzyczasie dokumentację. Jak wwieziono mnie do nas, od razu położono mi Stasia na gołej klatce piersiowej i zostawiono nas we trójkę aż do momentu, kiedy przyszedł czas na pionizację.
Reszta pobytu to była bajka. Czułam się jak w najlepszym hotelu, położne przychodziły minutę od wezwania guzikiem. Po mleko można było zadzwonić o każdej porze dnia i nocy. Każda pierdoła nie była żadnym problemem. Wręcz przy jednej położnej rozmawiałam z mężem, że nie chce kłopotać pani doradczyni laktacyjnej z jakimś małym pytaniem, ale chwilę później przyszła i mnie "ochrzaniła", że ona tu jest dla mnie i że jej nie kłopoczę. Ogólnie do tej pani będę wracać jeśli tylko najdzie potrzeba, bo jest genialna.
Miałam szybką konsultacje z fizjoterapeutką (bo chwilę później miałam kolejną wizytę pani od laktacji), ale to jak sprawnie i klarownie przekazała informacje zasługuje na uznanie. Dostałam od obu pań genialne informatory, które uzupełnione zostały o konkretne zalecenia pode mnie. Codziennie na obchodach przemiły pan doktor z położną spieszył z odpowiedzią na każdy temat, rozczulał się moim synkiem i nie było problemu, że musi poczekać, bo właśnie zaczęłam karmić zanim przyszedł. Cierpliwie czekał i się zachwycał
Jestesmy z mężem bardzo zadowoleni ze szpitala, pomimo paru szczegółów, które pozostawiły lekki niesmak. Kolejny raz też wybiorę Medicover.