Nie masz za co przepraszać, to było w maju więc żałobę mam już za sobą
Tak roniłam w domu, dziecka nie widziałam (płód już był w takim stanie tj "rokładu" że nie przypominał nawet embrionu), ale serce przestało bić już w 10 tygodniu, przez 2 tygodnie nosiłam w sobie martwy zarodek, jedynym tego objawem były brązowe plamienia a pod koniec pojawiło się trochę krwi, po prostu organizm zaczął się już sam oczyszczać. Trochę się bałam bez lekarza obok ale ufam mojemu ginekologowi na tyle że wiedziałam że będzie dobrze, jakby coś się działo to miałam go cały czas pod telefonem i o każdej porze otworzył by gabinet i mnie zbadał, na drugi dzień rano mnie przyjął i się okazało że wszystko samo się oczyściło i nie trzeba będzie łyżeczkować. Ja byłam mu super wdzięczna że dał mi taką możliwość, myślę że w szpitalu przeszłabym to 100 razy gorzej. Teraz prowadzi moją drugą ciążę, jest świetnym specjalistą i ufam mu jak żadnemu innemu lekarzowi