dokładnie - jak Viki była mała często sie krztusiła - a ja tak panikowałam, że tą swoją interwencją aż dziw, że jej krzywdy nie zrobiłam - raz tak spanikowałam , że nie mogłam sie opanować - miałam wrażenie , że mała przestała oddychac, zaczęłam ja trząść głową w dół - dobrze że przybiegł mąż i mi ja zabrał - a ja nadal krzyczałam, że ma coś zrobic bo ona się nie odzywa - a ona po prostu był spokojna i patrzyła na niespokojną (mało powiedziane) mamę - szok!
dopiero po obejrzeniu chyba w tvn - programu z pierwszej pomocy i wytłumaczeniu, że zachłysnięcie, a zakrztuszenie to dwie rzeczy - zaczęłam stosować się do wskazówek - czyli nie robiłam nic oprócz pozowlenia dziecku swobodnie okrztusić - i od tej pory jest ok
ale Kuba mi się zachłysnął - babci zachciało sie dac do rączki brzdącowi całego biszkopta - a on ledwo jadł karmiony łyżeczką - zrobił sie siny - nie wiem jak to zrobiłam i skąd wiedziałam - to był jakis odruch, ale chwyciłma go wpół i musiałam nacisnąć, bo biszkopcik wyleciał z niego jak z procy...jak ja się trzęsłam...a teściowej myślałam, że zaraz jakąś krzywde zrobię