A moj dzien od rana wygladal tak: karmienie malej, przewijanie, krotka zabawa, przewijanie, proby uspienia brzdaca. Przyszykowanie dyni do marynaty i gotowanie zupek dla dziecka (bo z kasa coraz gorzej). Mala domaga sie cyca, wiec cycanie, marynowanie dyni i przetwarzanie ugotowanych warzyw w zupke. Karmienie dziecka po uprzednim szykowaniu obiadu dla nas. Dziecko nie chce zupki, ale walczymy przez poltorej godziny. po kilku lyzeczkach cyc. Usypianie malej. Konczenie obiadu. Gdzies przewijanie, zabawa, stracilam rachube tego co sie dzialo. Zjadlam obiad, chyba zajelo mi to 3 minuty - odkad jest Kostka nie mam czasu na rozkoszowanie sie jedzeniem. Ojciec malej spedzil pol godziny na jedzeniu. Gary oczywiscie od niepamietam kiedy niepozmywane, bo przeciez chlopa mam zarobionego na smierc. Musialam oczywiscie w miedzyczasie robienia wszystkiego myc to, co mi potrzebne bylo. Deserek dla Kostki, ale mala po polowie sloiczka w ryk. Znaczy kapiel. Wykapalam, dalam butle. Teraz mala lezy na moim lozku i bawi sie. Jesc mi sie chce. Nie moge jej polozyc do lozeczka, bo bedzie ryczec. Cos smierdzi, chyba kolejny kupal. Kiedy ten dzien sie skonczy? Byl kupal.
Wczoraj poszlismy to tubylczej rodziny malzona, bo dzien zmarlych i gdybysmy nie poszli, na smierc by sie obrazili. No i uslyszalam, ze zle robie dajac dziecku cyca, mala powinna juz normalnie jesc. A niech sie gonia. Jakas kuzynka pyta sie kto mi pomaga. POwiedzialam zgodnie z prawda, ze wszystko sama robie. Taaaaaaaaaaaaaaakie oczy ze zdziwienia zrobila, no bo Meksykanki maja do pomocy matke, tesciowa, babki, prababki i szwadrony siostr, ciotek i innych kobiet. A ja sama jak palec jestem.