Zgadzam się z tym, że nie wiem jak bym postąpiła w sytuacji chorego dziecka, które wiadomo że umrze
dopóki nie jesteśmy w takiej sytuacji to nie da się powiedzieć... a pewnie i będąc w takiej sytuacji człowiek zmienia zdanie kilka razy.
Moja koleżanka miała niedawno - w tym roku taką sytuację... przeżywała żałobę jeszcze zanim dziecko umarło, potem je urodziła, pożegnali się i zrobili pogrzeb. Dobrze że jeszcze mogła o tym rozmawiać, nie zamknęła się w sobie, bo inaczej to pewnie depresja.
Ja wczoraj miałam przeżycia, bo średni syn skacząc przez łóżko uderzył się czołem w parapet. Łuk brwiowy rozcięty do kości, krew sie mu lała strumieniami przez palce, dziecko krzyczy, ja krzycze. Ale trochę opanowaliśmy sytuację, sama byłam w domu więc zadzwoniłam po tatę żeby przyszedł zostać z pozostałymi i po szwagra żeby nas podwiózł do przychodni. Już była 19, ale na szczęście mama sprawdziła że jeszcze prYzyjmowała pani doktor ortopeda, która też jest chirurguem od dzieci i zgodziła się nas pozszywać. Czekaliśmy prawie godzinę aż skończy przyjmować swoich pacjentów, założyła małemu szwy, pozaklejała, ale biedny się stresował, we 3 musiałyśmy go trzymać. Ten to ciągle sobie coś zrobi na twarzy... wcześniej miał szwy na brodzie, potem po ospie mu małe blizny zostały, a teraz łuk brwiowy poszyty.
Bolał mnie poteb brzuch ze stresu ale mam nadzieję że wszystko w pieządku.
Dobrze że ta lekarka jeszcze była, bo na Sorze to pewnie byśmy do północy siedzieli. Warszawskie sory dziecięce są tragiczne.