Hej
Wiedziałam że sensację wzbudzę jak napiszę o porodzie 20 minutowym, hi hi.
No więc tak, 2 tygodnie przed porodem 14 listopada 1994, mieszkaliśmy sobie wtedy sami w kawalerce na osiedlu bloków, była straszna gołoledź. Siedziałam z Natalką cały dzień w domu, byłam w 9 miesiącu ciąży i bałam się że się przewrócę.Wieczorem gdy mąż wrócił do domu nie wytrzymałam i stwierdziłam że już mrozu nie ma, nie jest ślisko, więc idę do sklepu po pampersy dla Natalki bo się skończyły.Mimo próśb męża bym nie szła, poszłam.Zamiast iść posypanym piaskiem chodnikiem postanowiłam pójść na skróty przez parking, schodzę jedną nogą z krawężnika i nagle bęc......Kurde, jaki ból, wstaje patrzę, brzuch na swoim miejscu i próbuję iść ale nie mogłam nogami ruszać usiadłam i siedziałam na krawężniku, potem na czworaka doczołgałam się z powrotem do domu wezwaliśmy pogotowie i zabrali mnie do szpitala.Okazało się że pękła mi kość łonowa. Przeleżałam nieruchomo tydzień i 23 listopada rano coś czułam że się zaczyna, poszłam do sióstr, ogoliły mnie, lewatywka, zakaz jedzenia i zastrzyk chyba z oksytocyny który miał albo akcję przyśpieszyć, jeśli to na prawdę już czas albo akcję wstrzymać jeśli jeszcze nie pora, cały dzień nic się nie działo, ja głodna, wieczorem przyjechał po pracy mężuś z Natalką a że nie wiedział o niczym bo nie było wtedy komórek przywiózł mi wielki talerz pierogów z mięsem od teściowej, pożarłam wszystko, ale były dobre, mniam.Pojechał o 22 do domu i dzwonił potem do mnie o 23 ale już mnie nie było na patologii tylko byłam na porodówce, powiedzieli Mu że ja jestem taka drobna i niech zadzwoni rano koło 8- może już coś będzie wiadomo, a w czasie gdy mąż rozmawiał z siostrami na oddziale przez telefon ja wyłam sama na łóżku porodowym i gdyby nie salowa która zajrzała mi pod prześcieradło to nie wiem co by było, główkę miałam już między nogami, wtedy nagle akcja ściągnęli mnie na brzeg łóżka, 2x zaparłam i Emilka była na świecie.