Witajcie Kwietniówki!!!
Widzę, że coraz bardziej niecierpliwie na naszym forum... Trzymam kciuki żeby każda z nas w końcu doczekała się swojego Maleństwa. I ustępuję Wam w kolejce
- ja choćbym nawet bardzo już chciała, to
nie mogę jeszcze urodzić i mam nadzieję, że Maluszek w tej kwestii nie zrobi nam na przekór i poczeka.
Chociaż czuję się od wczoraj fatalnie! :-(Nie zrobię ruchu bez bólu, brzuch coraz częściej mi się napina i stawia, dziecko mniej ruchliwe, w dodatku od czasu do czasu dopada mnie taki skurcz łydki, że szok!
Wczoraj miałam okropny, straszny po prostu dzień i cieszę sie, że już się skończył. W dużej mierze pewnie on jest powodem tak złego mojego samopoczucia.
Najpierw rano ta wiadomość o śmierci koleżanki mojej Mamy - jak się spodziewałam, nie przyjęła tego najlepiej i ranek nie należał do radosnych. Kupiłyśmy kwiaty i w południe zawiozłam Mamę na cmentarz. Upał był niemiłosierny, cud że udało mi się wyszukać jakieś lżejsze ciuchy, w które się zmieściłam, bo przecież wszystko jeszcze w worach stoi...
Już byłam wykończona. Wracamy do domu a tam okazuje się, że mój ojciec i brat malują mój "stary" pokój, który teraz będzie należał do mojej Mamy. A mieli to robić
jutro!
Żebym na spokojnie mogła przygotować sobie nowe mieszkanko do spania i jako-takiego funkcjonowania. Chcąc nie chcąc musiałam zabrać resztę swoich rzeczy i
sama (bo M na dyżurze) przygotować chociaż sypialnię.
Po raz kolejny w łazience jak na złość zaczęłą cieknać woda i musiałam ją zakręcić.
Miał przyjść hydraulik - oczywiście się nie pojawił!!!
Byłam więc bez wody, wykończona jak diabli, wszystko mnie bolało...
No to wspaniałe wydarzenia dnia zakończyła moja kotka, którą zabrałam ze sobą do mieszkania, a ona przerażona nowym miejscem gdzieś zniknęła!
A że wnosiłam jeszcze parę rzeczy z samochodu, to nie byłam na 100% pewna, czy mi nie uciekła. Choć nigdy nie wychodziła na dwór. Wołałam ją, szukałam, przyszła moja Mama mi pomóc i...nic!:-(
Z tego wszystkiego, po całym fatalnym dniu i samopoczuciu coś we mnie pękło i zaczęłam wyć.
Nie obeszło się bez telefonu do M, który urwał się z pracy i przyszedł. No i oczywiście kotka znalazła się - w sypialni za komodę się zaklinowała cholera jedna ze strachu. A ja ze strachu o nią prawie nie urodziłam.
M wrócił do pracy, a na noc została ze mną Mama, bo bali się mnie po takim dniu samą zostawić. W nocy niewiele spałam z tych emocji i bólu brzucha i pleców.
No i dzisiaj dalej niewiele lepiej się czuję, chodzę jak kaleka, a w planach zakupy świąteczne. Sprzątać chyba nie dam rady, nie mówiąc o rozpakowywaniu worów i przygotowaniu pokoju dziecinnego...:-(
Dlatego pomimo tego, że już też chętnie skorzystałabym z pięknej pogody i pospacerowała z wózeczkiem, proszę - rodźcie, ja poczekam
Dodam, że dziś kotka spokojniejsza, jeszcze nigdzie mi sie nie schowała, wody nadal nie ma, więc będę musiała poczłapać do Rodziców chociaż głowę umyć. Dobrze, że to tuż obok. A obiadek... no cóż, będzie jak będzie woda...
Miłego dnia Wam życzę!!!!!
I ciekawe czy Bluebell już tuli Maleństwo...?