Dziewczyny mam trochę przemyśleń po świętach, trochę emocji, trochę żalu itp. Chodzi o to co stało się moimi zarodkami, liczyłam się z tym, że nie będzie wszystkich, że zostanie 2-3, ale ładne, a tu taka niespodzianka 1 i to nie brardzo. Powiedzcie mi proszę co myślicie o tym, bo nie wiem czy ja w emocjach podchodzę do tego mega nieobiektywnie. W ciążę, którą poroniłam, zaszłam bez problemu, tzn. zwyczajnie mówiąc wpadliśmy, później badania itd. od tego czasu nie próbowaliśmy naturalnie ze względu na translokacje (mój partner absolutnie nie chciał ryzykować), i tak szczerze liczyłam na to, że z in vitro pójdzie na tej podstawie dość szybko, tzn dwie max trzy stymulacje i będzie co badać, a tutaj z 17 komórek niby tylko 6 do zapłodnienia- kwestia mojej wady czy doboru stymulacji? Później podczas hodowli został jeden zarodek, czy to takie normalne, że pomimo tego że naturalnie mam się udaje, to w in vitro nie? Czy tutaj Gyncentrum nie zrobiło jakieś błędu? Nie mówię celowego, ale jakiegoś zaniedbania? Wiem, że wszystko może się zdarzyć i ta wpadka to mogło się nam tak po prostu przytrafić i ja może nie mam dobrych komórek, ale mam też pewne wątpliwości co do laboratorium Gyncentrum przez to że wszystkie 5 padły w jednym czasie, ale na roznyn stadium rozwoju.
Mi się tam bardzo nie spodobał pokój do punkcji, a Wy jakie macie odczucia? To, że sala jest trzyosobowa, to jeszcze spoko, ale że tam mieli tłok, tzn w tej koszuli siedziałam na krześle czekając na swoją kolej to dla mnie słabo. Teraz jak już jestem po hodowli u nich to daje sobie przyzwolenie na wylanie moich żali do nich,