Witajcie dziewczyny. Chciałam się do Was odezwać, bo wiem, że są tu dziewczyny, które trzymają kciuki za moje dzieciątko. Przepraszam, że napiszę tylko o swojej sytuacji, ale od jakiegoś czasu nie czytam już forum….
Wczoraj zostałam wypisana do domu. To pomaga, bo w szpitalu spędziłam miesiąc, a tyle się wydarzyło przez ten czas, że jeszcze tego nie ogarniam umysłem. Wyspałam się we własnym łóżku, bez snów, budzenia na zastrzyk, kroplówkę… Ale czuję się mimo wszystko fatalnie. Moja psychika jest w rozsypce. Nie pozwoliłam sobie jeszcze na wyryczenie się. Nie zaczęłam żałoby. Wzbiera to we mnie i nie wiem co będzie jak wybuchnie. Chociaż upierdliwa pani psycholog, która nękała mnie w szpitalu mówiła, że to konieczne, że muszę zacząć to z siebie wywalać żeby nie zwariować. Malutka (Lenka) jest w bardzo złym stanie. Wczoraj rozmawiałam z lekarzem. Nawet nie umiem powtórzyć tego medycznego bełkotu. Jest bardzo źle, nie dają Jej szans. Nic u Niej nie działa, ma krwotoki do mózgu (IV stopnia), jest nieprzytomna. Jeżeli jakimś cudem by przeżyła, to będzie dzieckiem głęboko upośledzonym z powodu tych wylewów i generalnie z powodu bardzo skrajnego wcześniactwa.
Napatrzyłam się w szpitalu na cierpienie tych wszystkich maluszków i ich rodziców. To jest nie do uwierzenia, ale ja leżałam na sali z dwoma dziewczynami, które są w identycznej sytuacji jak ja. Wszystkie trzy byłyśmy w ciążach bliźniaczych i wszystkie urodziłyśmy przedwcześnie (z tym, że dziewczyny w 26 tc), wszystkie straciłyśmy po jednym dziecku, a drugie walczy o życie. Cały oddział huczał o jakimś przedziwnym prawie serii. Moja Lenka jest w najgorszym stanie ze względu na tydzień ciąży, w którym się urodziła i skrajną niedojrzałość.
Dziękuję Wam za pamięć i wsparcie