reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Kto po in vitro?

@Będęwkoncumama! Kobietko dajesz nadzieję, jak to powiedział dr Mrugacz ,że mam się nie użalać nad sobą i przeć do przodu, bo płaczem nic się nie zrobi i mało jeszcze przeszłam, w ciągu godziny wyleczył mnie z użalania się czego nie zrobili psychodzy, do których chodziłam i tylko klepali po ramieniu, mobilizuję się!Ty pokazujesz że nie można się poddawać, dużo rzeczy się nałożyło w ostatnim czasie na siebie i mogę Was w sekrecie przyznać, że przenosimy ostatni zarodek i na następny rok robimy transfer, jak nic z tego nie wyjdzie to spróbuję z następna procedurą w swoim czasie, nie daje sobie już przedziału czasu, mam superową pracę teraz, jedziemy na narty, żyjemy, no i spełnia się moje drugie największe marzenie, bierzemy psiaka, w końcu wszystko trafia na właściwe tory, jak czytam takie historie jak Twoja i innych dziewczyn daje mi to skrzydła i nadzieję, że w końcu zostanę mamusią, buziaki i trzymam kciuki kochana ♡♡♡
Aaaaa właśnie jak wizyta u M.
 
reklama
Dziewczyny, coś wam powiem co do pozytywnego i negatywnego myślenia. Ja osobiście byłam nastawiona bardzo negatywnie. A bardziej to było tak- po wszystkim co przeszłam przed in vitro było już bardzo ciężko, ale na wizycie przed rozpoczęciem procedury ze względu na swoje przejścia dostałam od razu zielone światło na zapłodnienie wszystkich komórek, amh przyzwoite, bo 2,3, pęcherzyki preantralne wyglądały ładnie. Lekarka napawała optymizmem. Wróciłam do domu po wizycie i zadzwoniłam do przyjaciółki i powiedziałam jej, że to wszystko wydaje się takie proste. Wiedziałam jedno- zapłodnią wszystkie moje komórki, więc będzie minimum 6 zarodków i wszystko się na pewno wtedy uda, bo to aż 6 szans! No i dostałam w pysk od życia już niedługo później, bo okazało się, że stymulacja przebiega tragicznie, a estradiol cały czas wskazywał na jedną, słowem jedną dojrzewającą komórkę. Cały mój optymizm szlak trafił, wiedziałam już, że się nie uda, chciałam odwoływać punkcję. Rzutem na taśmę w dzień podania ovitrelle okazało się, że jest szansa na drugą komórkę. Wiedziałam, że pewnie nie będzie zarodków, ale za namową lekarki postanowiłam procedować, na zasadzie, że i tak już nic nie mam do stracenia, co się stało to się nie odstanie. Oprócz tego były zawirowania z urlopem mojej lekarki, punkcję robił mi kto inny, transfer też. Nad moim zarodkiem dosłownie, literalnie wzdychano, że taki słaby. I potem 7 dpt beta cud, w którą nie wierzyłam. A dwa dni później pierwszy raz zobaczyłam krew i pierwszy raz myślalam, że żegnam się z tą ciążą. Poziom emocji skaczących to w jedną to w drugą stronę był niepojęty. A przyjaciółka mówiła mi, żebym jeszcze się nie cieszyła, żeby nie zapeszac. Więc jak się chwilowo ucieszyłam to sobie przypominałam, że mi nie wolno. I kiedy w 5t+6 dostałam dużego krwawienia i byłam już pewna, że poroniłam to dotarło do mnie, że być może właśnie straciłam moją jedyną w życiu ciążę, a nawet nie zdążyłam się nią ucieszyć. Dużo pracy wewnętrznej kosztowało mnie racjonalizowanie sobie. Że to, czy się cieszę, czy nie nie ma żadnego wpływu na to co się wydarzy. Ze wydarzenia się od tego niezależne. I na tym polega cały problem, że nastawiamy się pozytywnie, bo wierzymy, że wtedy się uda, bądź nastawiamy się negatywnie, bo wierzymy, że los działa na opak i jeśli uwierzymy to się nie uda. To są nasze mechanizmy obronne. Dlatego myślę, że musimy tu być dla siebie wyrozumiałe. Każda z nas reaguje inaczej, każda ma inną wytrzymałość i strategię. Mamy tu grupę wsparcia, więc pozwólmy dziewczynom przeżywać rzeczy po swojemu. Owszem, być może negatywne podejście jest smutne do obserwowania z boku, ale nadmierna pozytywność to też czasami tylko maska do ukrycia lęku. Znam te wszystkie emocje. Byłam i tu i tu. I rozumiem Was wszystkie i mam nadzieję, że nawet jeśli ktoś ma podejście, którego nie wspieracie to będziecie mimo wszystko próbować zrozumieć skąd to się bierze. Wspierajmy się. Serducha dla Was wszystkich ❤️
 
Doskonale Cię rozumiem, po tylu latach już mi się chce rzygać tymi testami, betami, progesteronami i cały ten czas w koło Macieja to samo. Masz prawo czuć że nic z tego nie będzie, czuć się beznadziejnie. Rozumiem że ciężko Ci uwierzyć że może się w końcu udać. Mam podobnie. Wręcz, aż strach myśleć, przemknęła mi myśl że wolałabym żeby beta już teraz zaczęła mi spadać niż za dwa-trzy tygodnie, że ciąża która mi się teraz rozpoczęła to na bank strata mojego czasu bo i tak będzie jedno wielkie nic.
Też jestem tego zdania żebyś jednak zrobiła ten test w pn, szacunku dla swoich starań, czasu, nerwów, wysiłku który poświęciłaś na całą procedurę. Nikt nie wie jaki będzie wynik. A może jednak pozytywny? Jeśli nie, to pozbierasz się, po czasie który potrzebujesz na przeżycie tego nieudanego transferu i zdecydujesz co dalej. Trzymaj się. ❤️❤️🍀🍀
doskonale Cie rozumiem, bo tylu porazkach i betach juz po prostu czasem czekam zeby beta spadla wczesniej..

Wszyscy ktorzy sie burza ze trzeba miec pozytywne nastawienie chyba nie umieja sie postawic w sytuacji drugiej osoby. Ja juz wiele razy przezywalam przyrosty bety ktore byly za male i w ogole niskie wartosci.. Jedyny raz gdzie beta powyzej 3tysiecy to byla pozamaciczna gdzie musialam dlugo lezec w szpitalu a ostatecznie mialam laparoskopie. teraz kazda beta dla mnie to widmo kolejnej pozamacicznej i zabiegu.

Troche empatii dziewczyny kazdy przezywa po swojemu- nie znamy swoich historii :)
 
reklama
Do góry