reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Kto po in vitro?

Niestety mój nowy rok zakończył się tak samo jak u Ciebie. Bardzo mi przykro. To nie jest łatwe doświadczenie. Ja przeszłam stratę drugi raz.

Po pierwszym razie byłam dosłownie wrakiem człowieka, ale znalazłam siły. Ty też tą siłę znajdziesz. Odczekaj odpowiedni czas. Czekają na Ciebie mrozaczki i postaraj się być dla nich silna. Znaleźć tą moc 💪 a my tutaj będziemy trzymać kciuki by to cierpienie się więcej nie powtórzyło. ❤️😘
Dziękuję. Takie wsparcie jest mi bardzo teraz potzrebne. Trochę się pogubiłam.
 
reklama
Czytam Wasze historię i bardzo się cieszę, że tylu z Was się udało :))

Ja 13 grudnia miałam pierwszy transfer. Udany!
Wszystko rozwijało się dobrze do 5tc.

1 stycznia (po spokojnym, domowym, dwuosobowym i bezalkoholowym sylwestrze z przekąskamiz godnymi z dietą ciężarnych) dostałam brążowego plamienia. Pojechałam na SOR, bo bardzo się wystraszyłam. Szpital zostawił mnie na 3 dni obserwacji i uznał, że moje końskie dawki progesteronu sprawiają, że nic mi więcej pomóc nie mogą, a na usg wygląda, że ciąża rozwija się wzorcowo i pięknie.

W poniedziałek wróciłam do domu z nową nadzieją. Oszczędzałam się, praktycznie większość czasu przeleżałam w łóżku. Pozwoliłam sobie jedynie na jeden spacer z psem we wtorek. Plamienie zniknęło.

Niestety, w środę plamienie pojawiło się znowu, a już po godzinie zaczęła się krew. W małej ilości, ale zauważyłam niewielkie skrzepiki. Obdzwoniłam większość ginekologów w mieście (nie chciałą wracać do szpitala), jednak panie z rejestracji miały mnie gdzieś i odprawiały z kwitkiem.

Mój partner urwał się z pracy i zabrał mnie do przychodni ginekologicznej NFZ, po odczekaniu w kolejce, trafiłam na łóżko i zrobiono mi usg. Słaby sprzęt, więc lekarz stwierdził brak zarodka w pęcherzyku i uznał, że taka ilość krawienie świadczy o duzym prawdopodobieństwie rozpoczynająćego się poronienia. Dał "w razie zwiększenia krwawienia" skierowanie do szpitala.

W międzyczasie udało mi się umówić na prywatną wizytę do ginekologa ze znacznie lepszym sprzętem. Odczekałam 3 godziny, podczas których zaczęło lecieć ze mnie jak z kranika :(

Na usg pokazał się zarodek (o wielkości 3,6), jednak lekarz ze smutkiem stwierdził, że poza tym, że za mocno krawię, to zarodek nie ma tętna, a na jego sprzęcie tętno widać już przy zarodkach o wielkości 1,9. Dał mi 1% szansy na to, że dziecko przeżyje, kazał odstawić luteinę i dał do wyboru: łyżeczkowanie, poronienie farmakologiczne lub samoistne.

Wybrałam to ostatnie, bo wciąż się łudziłam, że się myli. Następnego dnia krwawienia nie było, jedynie delikatne plamienie brązowe (bez skrzepów). Odzyskałam nadzieję, nie odstawiłam leków. Niestety, po trzech dniach rozpoczęły się silne bóle brzucha i krawienie z wielkimi skrzepami i białymi tkankami.

Betę mierzyłąm zarówno w dniu wizyt u obu ginekologów (wynosiła ponad 11 000 i przyrost wynosił powyżej 100%), jak i 5 dnia po tych wizytach (beta = 300). Straciłam nadzieję i boję się kolejnych transferów.

Tak bardzo chcę mieć dziecko, a mam już 36,5 lat. Przez problemy partnera (z nasieniem i kariotypem) nie mamy możliwości innej niiż in vitro. Zostały nam 2 teoretycznie zdrowe zarodki (po badaniach genetycznych), ale pierwszy zarodek był z nich najlepszy i też przebadany. Jednak obumarł. Stąd mój olbrzymi strach.

Boję się też, że przy kolejnych transferach mój stres i przerważliwienie uniemożliwi implementację i prawidłowy rozwój zarodka. Będę przecież wypatrywać tego pieprzonego plamienia jeszcze bardziej niż teraz :(((
Rozumiem bardzo dobrze co czujesz i jaki mętlik masz w głowie. Poroniłam dwa tygodnie temu i też czuję ogromny lęk, że to się może powtórzyć. Czuję obawy, że przy kolejnym podejsciu będę bardzo panikować i zaszkodzę ciąży. Chyba do póki nie ogarniemy tego wewnętrznego niepokoju to nie będziemy gotowe na transfer i ciążę. Czytałam że 70% poronień to wady genetyczne, ale ty masz przebadane zarodki więc może spróbuj wykonać jakieś badania w innym kierunku.
 
Bardzo...
Staram się pocieszać, że lepiej na tym etapie niż w bardziej zaawansowanej ciąży, gdzie przyszłoby mi mierzyć się dodatkowo z pytaniami rodziny i znajomych.

A tak to pocierpię sobie po cichutku, trochę uzewnętrznie na forum i może nabiorę w końcu sił na kolejne walki.

Na razie jeszcze biję się z myślami, czy nie przyczyniłam się do tego....
Stosowałam dietę z wykluczniem wszystkiego, co znalazłam w necie, że może zaszkodzić (nawet herbaty nie piłam!)
Codziennie kilka razy pokonywałam schody (4 piętro) w tę i z powrotem. Dwa razy na spacery z psem, a czasem jeszcze dodatkowo do sklepu lub na badania...
Stresowałam się wynikami, efektem, sprzeczkami z partnerem, psem, który rwał się do innych zwierząt :o
Miewałam czarne myśli.
Spotkałam się z przyjaciółmi, pracowałam.

Ech, staralam się normalnie funkcjonować,a przy tym być ostrożna. Czy coś z tych rzeczy mogło spowodować, że serduszko zarodka przestało (lub nawet nie zaczęło) bić?
Nie ☹️ nie obwiniają się. To nie była Twoja wina, chociaż wiem, że różne myśli ma się w głowie.

Mnie też głowa jeszcze pracuje i zadaje sobie pytanie dlaczego
 
Rozumiem bardzo dobrze co czujesz i jaki mętlik masz w głowie. Poroniłam dwa tygodnie temu i też czuję ogromny lęk, że to się może powtórzyć. Czuję obawy, że przy kolejnym podejsciu będę bardzo panikować i zaszkodzę ciąży. Chyba do póki nie ogarniemy tego wewnętrznego niepokoju to nie będziemy gotowe na transfer i ciążę. Czytałam że 70% poronień to wady genetyczne, ale ty masz przebadane zarodki więc może spróbuj wykonać jakieś badania w innym kierunku.
No właśnie też tak czytałam i to nmie martwi, że mimo badań i wysokiej szansy na powodzenie - stała się tragedia.

Tobie życzę też duużo siły i może jak się będziemy wzajemnie wspierać tutać, to znajdziemy w sobie ten spokój, dzięki któremu się w końcu uda.
 
Bardzo...
Staram się pocieszać, że lepiej na tym etapie niż w bardziej zaawansowanej ciąży, gdzie przyszłoby mi mierzyć się dodatkowo z pytaniami rodziny i znajomych.

A tak to pocierpię sobie po cichutku, trochę uzewnętrznie na forum i może nabiorę w końcu sił na kolejne walki.

Na razie jeszcze biję się z myślami, czy nie przyczyniłam się do tego....
Stosowałam dietę z wykluczniem wszystkiego, co znalazłam w necie, że może zaszkodzić (nawet herbaty nie piłam!)
Codziennie kilka razy pokonywałam schody (4 piętro) w tę i z powrotem. Dwa razy na spacery z psem, a czasem jeszcze dodatkowo do sklepu lub na badania...
Stresowałam się wynikami, efektem, sprzeczkami z partnerem, psem, który rwał się do innych zwierząt :o
Miewałam czarne myśli.
Spotkałam się z przyjaciółmi, pracowałam.

Ech, staralam się normalnie funkcjonować,a przy tym być ostrożna. Czy coś z tych rzeczy mogło spowodować, że serduszko zarodka przestało (lub nawet nie zaczęło) bić?
Nie obwiniaj sie! nic z tych rzeczy napewno sie do tego nie przyczynilo . Zarodek przestal sie rozwijac . Tak niestety sie dzieje. Wiesz ,ze byl zdrowy bo byl przebadany . Mozesz wykonywac dodatkowe i szukac przyczyny.

@bazylia128 po swoim transferze poszla biegac bo mysla, ze transfer sie nie udal a teraz jej roczna Coreczka j czeka na siotre !
Nie zrobilas nic zlego i to nie jest Twoja wina ! Duzo sily zycze 😘
 
:) No prowadze ten kalendarz bo jakos tak bardziej kolorowo dzieki niemu :)
A ja w pn ruszam ze szczepieniami 💪 takze powolutku ale cos sie dzieje . Jakies pol roku i doczekam sie kolejnego transferu. Przy In vitro ciagle sie na cos czeka wiec juz nawet ten odlegly termin nie robi na mnie wrazenia. Do 40stki bede walczyc ;)

A kiedy Ty masz urodziny? Spoznione Happy Birthday ! 😘
Zrobiłam się bardziej stara 8 stycznia 🤣
To fakt z tym ivf to wiecznie się czeka na coś… Mi zajście w ciąże z bliźniakami zajęło chyba 1,5 roku 😱 i transfer w lutym? Czy niewiadomo?
 
Bardzo...
Staram się pocieszać, że lepiej na tym etapie niż w bardziej zaawansowanej ciąży, gdzie przyszłoby mi mierzyć się dodatkowo z pytaniami rodziny i znajomych.

A tak to pocierpię sobie po cichutku, trochę uzewnętrznie na forum i może nabiorę w końcu sił na kolejne walki.

Na razie jeszcze biję się z myślami, czy nie przyczyniłam się do tego....
Stosowałam dietę z wykluczniem wszystkiego, co znalazłam w necie, że może zaszkodzić (nawet herbaty nie piłam!)
Codziennie kilka razy pokonywałam schody (4 piętro) w tę i z powrotem. Dwa razy na spacery z psem, a czasem jeszcze dodatkowo do sklepu lub na badania...
Stresowałam się wynikami, efektem, sprzeczkami z partnerem, psem, który rwał się do innych zwierząt :o
Miewałam czarne myśli.
Spotkałam się z przyjaciółmi, pracowałam.

Ech, staralam się normalnie funkcjonować,a przy tym być ostrożna. Czy coś z tych rzeczy mogło spowodować, że serduszko zarodka przestało (lub nawet nie zaczęło) bić?
Napewno nie kochana. Nie zadręczaj się. Tak czasami się zdarza i niestety nie mamy na to wpływu 😔
 
Zrobiłam się bardziej stara 8 stycznia 🤣
To fakt z tym ivf to wiecznie się czeka na coś… Mi zajście w ciąże z bliźniakami zajęło chyba 1,5 roku 😱 i transfer w lutym? Czy niewiadomo?

Ja pierwszy transfer mialam w listopadzie 2020 i dalej w grze. No ale u mnie przeciagnelo sie tez przez wszystkie badania , ktore robilam. Moj transfer kochana najszybciej w maju 😑 3 dawki szczepien co 3 tyg i pozniej kontrolne allo .Takze uzbroilam sie w cierpliwosc :)
 
Czytam Wasze historię i bardzo się cieszę, że tylu z Was się udało :))

Ja 13 grudnia miałam pierwszy transfer. Udany!
Wszystko rozwijało się dobrze do 5tc.

1 stycznia (po spokojnym, domowym, dwuosobowym i bezalkoholowym sylwestrze z przekąskamiz godnymi z dietą ciężarnych) dostałam brążowego plamienia. Pojechałam na SOR, bo bardzo się wystraszyłam. Szpital zostawił mnie na 3 dni obserwacji i uznał, że moje końskie dawki progesteronu sprawiają, że nic mi więcej pomóc nie mogą, a na usg wygląda, że ciąża rozwija się wzorcowo i pięknie.

W poniedziałek wróciłam do domu z nową nadzieją. Oszczędzałam się, praktycznie większość czasu przeleżałam w łóżku. Pozwoliłam sobie jedynie na jeden spacer z psem we wtorek. Plamienie zniknęło.

Niestety, w środę plamienie pojawiło się znowu, a już po godzinie zaczęła się krew. W małej ilości, ale zauważyłam niewielkie skrzepiki. Obdzwoniłam większość ginekologów w mieście (nie chciałą wracać do szpitala), jednak panie z rejestracji miały mnie gdzieś i odprawiały z kwitkiem.

Mój partner urwał się z pracy i zabrał mnie do przychodni ginekologicznej NFZ, po odczekaniu w kolejce, trafiłam na łóżko i zrobiono mi usg. Słaby sprzęt, więc lekarz stwierdził brak zarodka w pęcherzyku i uznał, że taka ilość krawienie świadczy o duzym prawdopodobieństwie rozpoczynająćego się poronienia. Dał "w razie zwiększenia krwawienia" skierowanie do szpitala.

W międzyczasie udało mi się umówić na prywatną wizytę do ginekologa ze znacznie lepszym sprzętem. Odczekałam 3 godziny, podczas których zaczęło lecieć ze mnie jak z kranika :(

Na usg pokazał się zarodek (o wielkości 3,6), jednak lekarz ze smutkiem stwierdził, że poza tym, że za mocno krawię, to zarodek nie ma tętna, a na jego sprzęcie tętno widać już przy zarodkach o wielkości 1,9. Dał mi 1% szansy na to, że dziecko przeżyje, kazał odstawić luteinę i dał do wyboru: łyżeczkowanie, poronienie farmakologiczne lub samoistne.

Wybrałam to ostatnie, bo wciąż się łudziłam, że się myli. Następnego dnia krwawienia nie było, jedynie delikatne plamienie brązowe (bez skrzepów). Odzyskałam nadzieję, nie odstawiłam leków. Niestety, po trzech dniach rozpoczęły się silne bóle brzucha i krawienie z wielkimi skrzepami i białymi tkankami.

Betę mierzyłąm zarówno w dniu wizyt u obu ginekologów (wynosiła ponad 11 000 i przyrost wynosił powyżej 100%), jak i 5 dnia po tych wizytach (beta = 300). Straciłam nadzieję i boję się kolejnych transferów.

Tak bardzo chcę mieć dziecko, a mam już 36,5 lat. Przez problemy partnera (z nasieniem i kariotypem) nie mamy możliwości innej niiż in vitro. Zostały nam 2 teoretycznie zdrowe zarodki (po badaniach genetycznych), ale pierwszy zarodek był z nich najlepszy i też przebadany. Jednak obumarł. Stąd mój olbrzymi strach.

Boję się też, że przy kolejnych transferach mój stres i przerważliwienie uniemożliwi implementację i prawidłowy rozwój zarodka. Będę przecież wypatrywać tego pieprzonego plamienia jeszcze bardziej niż teraz :(((
To ze zarodek jest zdrowy to nie znaczy, ze urodzi się z niego dziecko.
Takie myślenie powoduje ogromną frustracje i podważa założenie ze z nami jest wszystko ok, gdy właśnie dzieją się takie tragedie.
Zobacz ile dzieci się rodzi z zarodków wadliwych genetycznie. Jeżeli dziecko ma się urodzić to nie tylko o poprawny kariotyp chodzi. Od zarodka do człowieka to długa droga.
Musi być poprawne lozysko, brak wad rozwojowych na tyle poważnych które skutkowałoby snuercią. A wady rozwojowe są nawet jak kariotyp poprawny. Moja córka ma poprawny kariotyp i wadę serduszka.
Przebadany zarodek zwiększa szanse ale niestety nie daje gwarancji. Bardzo mi przykro 😥
 
reklama
To ze zarodek jest zdrowy to nie znaczy, ze urodzi się z niego dziecko.
Takie myślenie powoduje ogromną frustracje i podważa założenie ze z nami jest wszystko ok, gdy właśnie dzieją się takie tragedie.
Zobacz ile dzieci się rodzi z zarodków wadliwych genetycznie. Jeżeli dziecko ma się urodzić to nie tylko o poprawny kariotyp chodzi. Od zarodka do człowieka to długa droga.
Musi być poprawne lozysko, brak wad rozwojowych na tyle poważnych które skutkowałoby snuercią. A wady rozwojowe są nawet jak kariotyp poprawny. Moja córka ma poprawny kariotyp i wadę serduszka.
Przebadany zarodek zwiększa szanse ale niestety nie daje gwarancji. Bardzo mi przykro 😥
Masz rację.

Dziękuję Wam za wpisy - dodajecie mi siłę i podnosicie z kolan.
 
Do góry