Powiem Wam jeszcze, że przez ponad rok pracowałam w hospicjum perinatalnym. Pracowalam ponad dwa lata w hospicjum dziecięcym i tam.pomagalam rodzicom w sytuacji choroby letalnej dziecka i śmierci dziecka, bardzo lubiłam tą pracę, wpółprowadziłam też grupę wsparcia dla rodziców po stracie dziecka. Ale to o hospicjum perinatalnym Wam chciałam napisać. Jego działania polegają na wspieraniu kobiet, które w trakcie ciąży dowiadują się o wadzie letalnej (śmiertelnej) dziecka, co oznacza, że dziecko obumrze albo w trakcie ciąży albo w trakcie porodu lub tuż po porodzie. Zwykle przychodziły tam kobiety, które mimo iż prawo zezwala na terminację w takich przypadkach, zdecydowały się donosić ciążę i urodzić dziecko...po to by je poznać i za chwilę się z nim pożegnać. Praca polegała na wspieraniu kobiet, dawaniu adresów do szpitali i lekarzy którzy podczas porodu zapewnia maksimum intymności i prywatności, dawałam też namiar na fundację, które zajmowały się szyciem ubranek dla dzieci ważących 500gram, 600gram. Dzięki tym spotkaniom kobiety przez te kilka miesięcy oprócz tego że przechodziły ogromną traumę, uczyły się aby z tego najtrudniejszego ale i być może najpiękniejszego momentu w ich życiu znaleźć odrobinę szczęścia i miłości. Przutlic to dziecko, zrobić zdjęcie np jego rączce, pożegnać się z nim i pobyć... Ogromna szkoła pokory.... Sama nie wiem czy bym nie wylądowała w psychiatryku mając taką sytuację... A jakoś pracować tak potrafię i lubię czy tam lubiłam, bo teraz już pracuje na oddziale i w swoim gabinecie. Często słyszałam, że łał skąd ja mam tyle siły. No jakoś mam. Dla ludzi, dla pacjentów. Dla siebie już mniej. I gdyby nie mąż i rodzina w trudnych sytuacjach to nie wiem.co by było...