Motylku, u mnie jest nieco inna sytuacja, bo ja nigdy nie byłam szczególnie związana z kościołem. Rodzice nie bardzo chodzili, ale Babcia mnie ciągnęła i przez to żyłam w wiecznym rozkroku; pamiętam jako dziecko że płakałam, bo mama i tata nie pójdą do nieba bo nie chodzą na mszę. Postanowiłam oszczędzić tego swojemu dziecku i gdy zdecydowałam się na starania stwierdziłam, że albo zrywam z kościołem albo do niego przynależę. Zdecydowałam sie chodzić. Zaczęłam uczęszczać na msze, poszłam do spowiedzi. Po czym okazało się, że czeka nas in vitro. Po krótkim rekonesansie, usłyszeniu od kleru paru tekstów typu "te dzieci nie powinny się urodzić", "całe zycie będą nosić na sobie ciężar zabitego rodzeństwa, by one mogły żyć", bzdury o bruzdach i syndromie ocaleńca - było to dla mnie za dużo. Odeszłam z koscioła. Nie będę zmuszać swojego dziecka do bycia częścią wspólnoty, która uważa, że nie powinno się urodzić.
Kościół katolicki traktuję z punktu widzenia historycznego. Choinkę na święta mam, bo to tradycja, kolędy lubię, traktuję jako tradycyjne pieśni. Do kościoła w święta nie chodzę, a jeśli się zdarzy, to po to by poobserwować jak miejscowi je świętują. W siłę wyższą wierzę i mam nadzieję, że wystarczy być dobrym człowiekiem i szanować innych, że liczy się to bardziej niż klepanie ojczenasz. Swojemu dziecku będę chciała to przede wszystkim przekazać.