Powiem Wam tak ogólnie, że mnie on vitro nauczyło zajebistej cierpliwości. I szybkiego zbierania się do kupy. Nie byłam taka wcześniej. Nie wiem, czy u dżoasi to kwestia charakteru wrodzona czy nabyta, ale podziwiam ją za hart ducha.
Jak przystępowaliśmy do in vitro, byłam szczęśliwa, że wreszcie jest plan i wiadomo co robić. Moje wyniki super, u męża słabe nasienie. Lekarze pełni optymizmu, na jednej z pierwszych wizyt usłyszałam (był wrzesień) "w marcu to będzie pani w ciąży" (chodziło o marzec 2017)...
Od tej pory dostaję obuchem w łeb na każdym etapie. Złe bad genetyczne, mało zarodków, obumarłe zarodki, odwołane transfery, wreszcie poronienie, ciąża pozamaciczna... Jak nic uczy to pokory. I jednocześnie mi pozwoliło nauczyć się szybko zbierać do kupy i walczyć dalej. Każda z nas ma swój bagaż, niektórym udało się od razu, ale przecież droga do tego też nie była usłana różami.
Po ostatnich wydarzeniach raczej nie będę umiała się cieszyć z pozytywnej bety.
Ściskam wszystkie. Wspierajmy się, dobrze, że mamy gdzie...