AbEjA
Mamy styczniowe 2007
- Dołączył(a)
- 30 Maj 2006
- Postów
- 4 195
Hej dziewczyny :-)
Dziękujemy pięknie za gratulacje. Buuuuziak ;-)
Wczoraj wrócilyśmy do domu. Musiałyśmy być w szpitalu 6 dn, bo mała urodziła sie z zielonych wód i podawali jej antybiotyk żeby zapobiec infekcji. Wczoraj po powrocie do domu miałyśmy też mnostwo wrażeń (i trochę poszpitalnego zmeczenia) więc nie było czasu się odezwac..
Poro jak porod.. bolało.. Pierwsza faza do przeżycia. Pojechaliśmy na porodowkę 15 stycznia ok 23. Położna w izbie przyjec nie była zachwycona (zreszta - te tam nigdy nie są), że będzie się musiała zajać rodzącą a nie oglądać tv. Mialam skurcze regularnie co 5 min.
Po badaniu stwierdziła, ze mam 2,5 palca rozwarcia i łaskawie zostawiła mnie w szpitalu. Na porodówce byla cisza i spokój. Byliśmy z mężem SAMI. Do godz. 4.00 było w miarę ok. Bolało, oczywiście, ale dało się znieść. W międzyczasie koło 2 w nocy przywieziona do sali obok babeczkę, ktoa urodziła w poł godziny 3 syna! Alez jej zazdroscilam tego expresu ;-) Po 4 kolejna już polożna mnie zbadała i w trakcie badania pękl pęcherz płodowy (mam wrazenie, ze to jakby jej wina). Okazalo się, że wody są zielone.
Zaczęly się bóle parte ale byly bardzo nieregularne i trwaly króciotko.. Miałam pelne rozwarcie ale szyjka długa jak u zyrafy i mala nie chciala zejść niżej. Moje popieranie nic nie dawało, bo bóle parte były za krotkie. Potem byly coraz silniejsze, dostalam oxy, ale nic sie nie działo. Mala nadal wysoko z główką, na dodatek źle obrocona. Robilo sie już jasno, przyjeżdzaly kolejne rodzące a ja już bylam bez sil i darlam się w niebogłosy. Moj maż byl biedy - nie wiedzial jak mi pomóc. Lekarz uparl się, ze urodzimy fizjologicznie i ostatnie 3 godziny powtarzal, ze "jak za 10 minut nie ruszy to tniemy", albo... "Do 4 Pani urodzi,.... do 8 Pani urodzi....., do 9 to już napewno Pani urodzi..."
Czas jednakże w szpitalu jest pojeciem względnym
Przed 9 zdecydowali się na ciecie. Przewieziono mnie na sale operacyjna, gdzie babeczka anastezjolog probowała wkluc mi sie w kregoslup ze znieczuleniem podpajeczynowkowym, a ja rozkraczona na tym lozku mialam kolejne bole parte, nastepujace jeden po drugim. W koncu sie jednak udalo i przestałam czuć, ze mam ciało od pasa w dół.
Po chwili Zuzanka była już na świecie. Pokazali mi ją i zaniesli do badania, gdzie był moj Marcin. Moj maż siedział w sali obok, tak, że widziałam go caly czas jak tuli już naszą Zuzie do siebie, podczas gdy mnie zszywali..
Z malutką wszystko dobrze, dostala 10 pkt Apgar ;-)
To tyle narazie, bo działo się wiecej - ale lece sciagac szwy.
Buziale
Dziękujemy pięknie za gratulacje. Buuuuziak ;-)
Wczoraj wrócilyśmy do domu. Musiałyśmy być w szpitalu 6 dn, bo mała urodziła sie z zielonych wód i podawali jej antybiotyk żeby zapobiec infekcji. Wczoraj po powrocie do domu miałyśmy też mnostwo wrażeń (i trochę poszpitalnego zmeczenia) więc nie było czasu się odezwac..
Poro jak porod.. bolało.. Pierwsza faza do przeżycia. Pojechaliśmy na porodowkę 15 stycznia ok 23. Położna w izbie przyjec nie była zachwycona (zreszta - te tam nigdy nie są), że będzie się musiała zajać rodzącą a nie oglądać tv. Mialam skurcze regularnie co 5 min.
Po badaniu stwierdziła, ze mam 2,5 palca rozwarcia i łaskawie zostawiła mnie w szpitalu. Na porodówce byla cisza i spokój. Byliśmy z mężem SAMI. Do godz. 4.00 było w miarę ok. Bolało, oczywiście, ale dało się znieść. W międzyczasie koło 2 w nocy przywieziona do sali obok babeczkę, ktoa urodziła w poł godziny 3 syna! Alez jej zazdroscilam tego expresu ;-) Po 4 kolejna już polożna mnie zbadała i w trakcie badania pękl pęcherz płodowy (mam wrazenie, ze to jakby jej wina). Okazalo się, że wody są zielone.
Zaczęly się bóle parte ale byly bardzo nieregularne i trwaly króciotko.. Miałam pelne rozwarcie ale szyjka długa jak u zyrafy i mala nie chciala zejść niżej. Moje popieranie nic nie dawało, bo bóle parte były za krotkie. Potem byly coraz silniejsze, dostalam oxy, ale nic sie nie działo. Mala nadal wysoko z główką, na dodatek źle obrocona. Robilo sie już jasno, przyjeżdzaly kolejne rodzące a ja już bylam bez sil i darlam się w niebogłosy. Moj maż byl biedy - nie wiedzial jak mi pomóc. Lekarz uparl się, ze urodzimy fizjologicznie i ostatnie 3 godziny powtarzal, ze "jak za 10 minut nie ruszy to tniemy", albo... "Do 4 Pani urodzi,.... do 8 Pani urodzi....., do 9 to już napewno Pani urodzi..."
Czas jednakże w szpitalu jest pojeciem względnym
Przed 9 zdecydowali się na ciecie. Przewieziono mnie na sale operacyjna, gdzie babeczka anastezjolog probowała wkluc mi sie w kregoslup ze znieczuleniem podpajeczynowkowym, a ja rozkraczona na tym lozku mialam kolejne bole parte, nastepujace jeden po drugim. W koncu sie jednak udalo i przestałam czuć, ze mam ciało od pasa w dół.
Po chwili Zuzanka była już na świecie. Pokazali mi ją i zaniesli do badania, gdzie był moj Marcin. Moj maż siedział w sali obok, tak, że widziałam go caly czas jak tuli już naszą Zuzie do siebie, podczas gdy mnie zszywali..
Z malutką wszystko dobrze, dostala 10 pkt Apgar ;-)
To tyle narazie, bo działo się wiecej - ale lece sciagac szwy.
Buziale