Izabelinda
Mama Dominisia i Patrysi
Mała moja nie była taka mała jak sie urodziła
Ważyła 3750 a mierzyła 56 cm.
No a poród - powiem krótko - był krótki heh
Wieczorem w sobotę wylądowaliśmy z mężem na ktg bo Malusia coś słabiej się ruszała, wolałam dmuchać na zimne. Ja tam miałam jakieś skurcze regularne ale nic nie bolały, więc sobie myśle - przepowiadające.
Najpierw wypełniłam papiery, cały wywiad został zebrany bo kazali przyjść w poniedziałek do szpitala na wywołanie. Na ktg wszystko ok z dzieciątkiem, czynność skurczowa jest. Po badaniu - doktorka chciała mnie zostawić w szpitalu na patologii bo szyjka gładka, rozwarcie na 1 paluszek i czynność skurczowa. No ale ja nic nie czułam, że rodzę to nie chciałam. Ona mówi, no to pewnie dziś w nocy albo jutro znowu się zobaczymy (wykrakała heh).
W nocy nie mogłam spać prócz dwóch półgodzinnych drzemek bo budziły mnie skurcze co 5-3 minuty, nie bolały ale przeszkadzały. No i spędziłam nockę zastanawiając się, czy rodzę czy nie. W końcu o 3 się wkurzyłam i wstałam, umyłam głowę, wygoliłam krocze, obcięłam pazurki, nasmarowałam się balsamem brązującym - no i się zaczęło. Chyba coś ruszyłam łażąc bo skurcze zaczęły się robić mocniejsze i boleśniejsze. No to obudziłam męża i synka (biedak przerażony bo mama ciężko oddychała - przeponką) i pojechaliśmy najpierw do babci zostawić Małego a potem do szpitala. A tymczasem skurcze coraz mocniejsze i boleśniejsze.
Gdy przyjechała całe szczęście dałam tylko kartę ciąży i dali mnie na ktg znowu. Położna widząc skurcz za skurczem zbadała mnie przez odbyt, czy przypadkiem nie jechać ze mną od razu na porodówkę. Ale nie - najpierw było znowu badanie, rozwarcie na 4 palce, doktorka stwierdziła, że "i tak długo wytrzymałam" - ale to żaden problem nie był bo nie bolało przecież...
Zawieziono mnie na salę w wózeczku, dostałam szpitalną koszulinkę i od razu na łóżko, znowu ktg. Weszła położna i się pyta jak się nazywam. Powiedziałam a potem spytałam jak ona sie nazywa - zdziwiła się troszkę
Lekarza zresztą też pytałam, nie tylko o imię zresztą, pogadaliśmy sobie o jego dziecku i porodzie. Mąż mnie troszkę denerwował w czasie skurczów bo gadał od rzeczy - mówił oddychaj pieskiem w trakcie zwykłego skurczu hehe - chyba był przerażony i zestresowany. No ale w międzyczasie bardzo pomagał, odwracał uwagę, dawał łyk wody, świetny był do trzymania za rękę w trakcie skurczu. 
No ja oczywiście po zajęcia ze szkoły rodzenia mówię do położnej że chcę pobiegać, poskakać na piłce, pod prysznic... bo szybciej pójdzie. A ona na to, że nie, bo ja zaraz urodzę. No ale jak to zaraz? Pięć minut? Godzina? Tylko się uśmiechnęła enigmatycznie
i rozerwała mi pęcherz płodowy, jak wody odeszły to taka ulga nastąpiła.... ufff... do kolejnego skurczu, mocniejszego już.
Obok rodziła jakaś kobietka, potem trafiłyśmy do tego samego pokoju, chwilami krzyczała tak, że myślałam że już się dziecko urodziło i ono tak krzyczy. Stwierdziłam że mi też wolno i też sobie pokrzyczałam troszkę
) A co tam, dałam przynajmniej ujście energii hihi.
No ona już urodziła a położna się nią zajmowała gdy mnie chwyciły parte i zaczęłam się drzeć "prze mnie, prze mnie". No to przyleciała i zaczęła masować mi krocze - bolało, nie powiem, ale przyspieszyło całą sprawę. 3-4 parte, 10 minut, nacięcie i zobaczyłam dosłownie jak dziecko wychodzi ze mnie (bo zażyczyłam sobie żeby wysoko podnieść oparcie - grawitacja pomaga wyprzeć dzidzię). Nie wszystko pamietam dokładnie, ale wydała mi się ogromna, sina i z taką dłuuugą pępowiną. Ale jak położyli mi na brzuchu i mogłam ją dotknąć to wydała się malusia i krucha i śliska, że bałam się co by nie spadła z brzusia. Mąż przeciął pępowinę, bardzo wprawnie mu to poszło, bo to już drugi raz hihi no i zabrali Patrysię na badania i czyszczonko. Ja zostałam wymięta, z pomarszczonym płaskim brzuchem, prawie czarnym, w zakrwawionej szpitalnej koszuli.
No i potem przyszedł pan doktor, urodziłam łożysko, coś oporne było i nie chciało wyjść, musiałam poprzeć kilka razy a położna za pępowinę ciągnęła. Jak wyszło to je rozbabrali, oglądali z każdej strony a ja się śmiałam, że to drugie dziecko też śliczne, do męża podobne hihihi. No i potem szycie,
w tym szpitalu tną chyba standardowo i profilaktycznie, nie poznałam tam mamy bez nacięcia
Mnie też ciachnęli, dwa razy, ale się nastawiłam że pewnie inaczej się nie da. Położna - anioł - zrobiła to na szczycie skurczu tak że tylko lekko zaszczypało. Potem przyszedł mnie pozszywać lekarz, położna go pochwaliła, że dobry w te klocki i faktycznie. Poprosiłam jeszcze 2 zastrzyki znieczulajace i o chwilkę odczekania by zaczęły działać. Zgodził się bez problemu i po chwili szył jak drewno
Na samym końcu tylko 3 ostatnie bardzo bolały bo doszedł do miejsca gdzie znieczulenie nie doszło. I było po kolei - "matko boska", potem "o fuck" a na koniec tylko "aaaa" hihhi. No bo ja histeria jestem chodząca i nie lubię bólu, nawet najmniejszego
)
No i karmienie Patrycji pierwsze. A po obserwacji 2 godzinnej na położnictwo.
Całość skurczów bolesnych, zwykłych czyli I faza porodu trwała wg lekarzy 2.40 min a II faza czyli parte 10 min.
Sorki, że skopiowałam opis z kwietniówek, ale nie mam zbytnio czasu i sił, żeby jeszcze raz to wszystko pisac hihi. Leniuszek ze mnie...
No a poród - powiem krótko - był krótki heh
Wieczorem w sobotę wylądowaliśmy z mężem na ktg bo Malusia coś słabiej się ruszała, wolałam dmuchać na zimne. Ja tam miałam jakieś skurcze regularne ale nic nie bolały, więc sobie myśle - przepowiadające.
Najpierw wypełniłam papiery, cały wywiad został zebrany bo kazali przyjść w poniedziałek do szpitala na wywołanie. Na ktg wszystko ok z dzieciątkiem, czynność skurczowa jest. Po badaniu - doktorka chciała mnie zostawić w szpitalu na patologii bo szyjka gładka, rozwarcie na 1 paluszek i czynność skurczowa. No ale ja nic nie czułam, że rodzę to nie chciałam. Ona mówi, no to pewnie dziś w nocy albo jutro znowu się zobaczymy (wykrakała heh).
W nocy nie mogłam spać prócz dwóch półgodzinnych drzemek bo budziły mnie skurcze co 5-3 minuty, nie bolały ale przeszkadzały. No i spędziłam nockę zastanawiając się, czy rodzę czy nie. W końcu o 3 się wkurzyłam i wstałam, umyłam głowę, wygoliłam krocze, obcięłam pazurki, nasmarowałam się balsamem brązującym - no i się zaczęło. Chyba coś ruszyłam łażąc bo skurcze zaczęły się robić mocniejsze i boleśniejsze. No to obudziłam męża i synka (biedak przerażony bo mama ciężko oddychała - przeponką) i pojechaliśmy najpierw do babci zostawić Małego a potem do szpitala. A tymczasem skurcze coraz mocniejsze i boleśniejsze.
Gdy przyjechała całe szczęście dałam tylko kartę ciąży i dali mnie na ktg znowu. Położna widząc skurcz za skurczem zbadała mnie przez odbyt, czy przypadkiem nie jechać ze mną od razu na porodówkę. Ale nie - najpierw było znowu badanie, rozwarcie na 4 palce, doktorka stwierdziła, że "i tak długo wytrzymałam" - ale to żaden problem nie był bo nie bolało przecież...
Zawieziono mnie na salę w wózeczku, dostałam szpitalną koszulinkę i od razu na łóżko, znowu ktg. Weszła położna i się pyta jak się nazywam. Powiedziałam a potem spytałam jak ona sie nazywa - zdziwiła się troszkę
No ja oczywiście po zajęcia ze szkoły rodzenia mówię do położnej że chcę pobiegać, poskakać na piłce, pod prysznic... bo szybciej pójdzie. A ona na to, że nie, bo ja zaraz urodzę. No ale jak to zaraz? Pięć minut? Godzina? Tylko się uśmiechnęła enigmatycznie
Obok rodziła jakaś kobietka, potem trafiłyśmy do tego samego pokoju, chwilami krzyczała tak, że myślałam że już się dziecko urodziło i ono tak krzyczy. Stwierdziłam że mi też wolno i też sobie pokrzyczałam troszkę
No ona już urodziła a położna się nią zajmowała gdy mnie chwyciły parte i zaczęłam się drzeć "prze mnie, prze mnie". No to przyleciała i zaczęła masować mi krocze - bolało, nie powiem, ale przyspieszyło całą sprawę. 3-4 parte, 10 minut, nacięcie i zobaczyłam dosłownie jak dziecko wychodzi ze mnie (bo zażyczyłam sobie żeby wysoko podnieść oparcie - grawitacja pomaga wyprzeć dzidzię). Nie wszystko pamietam dokładnie, ale wydała mi się ogromna, sina i z taką dłuuugą pępowiną. Ale jak położyli mi na brzuchu i mogłam ją dotknąć to wydała się malusia i krucha i śliska, że bałam się co by nie spadła z brzusia. Mąż przeciął pępowinę, bardzo wprawnie mu to poszło, bo to już drugi raz hihi no i zabrali Patrysię na badania i czyszczonko. Ja zostałam wymięta, z pomarszczonym płaskim brzuchem, prawie czarnym, w zakrwawionej szpitalnej koszuli.
No i potem przyszedł pan doktor, urodziłam łożysko, coś oporne było i nie chciało wyjść, musiałam poprzeć kilka razy a położna za pępowinę ciągnęła. Jak wyszło to je rozbabrali, oglądali z każdej strony a ja się śmiałam, że to drugie dziecko też śliczne, do męża podobne hihihi. No i potem szycie,
w tym szpitalu tną chyba standardowo i profilaktycznie, nie poznałam tam mamy bez nacięcia
No i karmienie Patrycji pierwsze. A po obserwacji 2 godzinnej na położnictwo.
Całość skurczów bolesnych, zwykłych czyli I faza porodu trwała wg lekarzy 2.40 min a II faza czyli parte 10 min.
Sorki, że skopiowałam opis z kwietniówek, ale nie mam zbytnio czasu i sił, żeby jeszcze raz to wszystko pisac hihi. Leniuszek ze mnie...