reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Kłotnie w ciąży.

Chciałam, ale z perspektywy czasu zastanawiam się czy nie jestem jedną z zaprogramowanych przez system. Terapeuta zapytałby dlaczego tak uważam. Dlatego, że bardzo często odbieram sygnały, że nie robię wielu rzeczy tak, jak tego się oczekuje od matek w tych czasach czy widzę, jak bardzo moje opinie różnią się od popularnych, także tutaj. Nadal w chwili czasu i wolnych bajtów w myślach analizuję czy to ze mną jest coś nie tak czy z otoczeniem. I wiesz, to nie ma nic wspólnego z moją miłością do córek, bo ona była od dwóch kresek na testach. Ta miłość ciągle ewoluuje i się zmienia na coraz lepsze. Niespecjalnie lubię małe dzieci, a rozróżniam miłość od sympatii do własnych dzieci. Teraz, kiedy coraz więcej mówią, komentują to co się dzieje, to jestem przekonana, że to są małe cudowności. Ale jeszcze rok temu były po prostu moimi córkami, które oczywiście bardzo kochałam, ale jakoś tak niekoniecznie miałam z nimi wspólny język. Dzieci takie od przedszkola wzwyż uwielbiam. Fascynuje mnie ich spojrzenie na świat, proste przyjemności, prosty sposób myślenia i ogarniania swoich spraw. Te małe pamperki, które jedzą, śpią, płaczą i nic więcej są nie dla mnie :D
Natomiast fakt jest faktem, że jak mi je z brzucha wyciągnęli, jak usłyszałam to charakterystyczne, zachrypnięte "ua, ua, ua" po porodzie i słowa, ze wszystko jest dobrze, to wiedziałam, że już nic lepszego nie usłyszę niż pierwszy krzyk mojego dziecka. Na ten moment świat zwalnia, czujesz ulgę, jest git. Potem było mega źle, ale ten moment jak się rodziły... Coś niesamowitego.

A już w ogóle jeśli Ci dziecko powie, że jesteś piękna, chociaż wyglądasz jak lump - bezcenne 😆
 
reklama
Chciałam, ale z perspektywy czasu zastanawiam się czy nie jestem jedną z zaprogramowanych przez system. Terapeuta zapytałby dlaczego tak uważam. Dlatego, że bardzo często odbieram sygnały, że nie robię wielu rzeczy tak, jak tego się oczekuje od matek w tych czasach czy widzę, jak bardzo moje opinie różnią się od popularnych, także tutaj. Nadal w chwili czasu i wolnych bajtów w myślach analizuję czy to ze mną jest coś nie tak czy z otoczeniem. I wiesz, to nie ma nic wspólnego z moją miłością do córek, bo ona była od dwóch kresek na testach. Ta miłość ciągle ewoluuje i się zmienia na coraz lepsze. Niespecjalnie lubię małe dzieci, a rozróżniam miłość od sympatii do własnych dzieci. Teraz, kiedy coraz więcej mówią, komentują to co się dzieje, to jestem przekonana, że to są małe cudowności. Ale jeszcze rok temu były po prostu moimi córkami, które oczywiście bardzo kochałam, ale jakoś tak niekoniecznie miałam z nimi wspólny język. Dzieci takie od przedszkola wzwyż uwielbiam. Fascynuje mnie ich spojrzenie na świat, proste przyjemności, prosty sposób myślenia i ogarniania swoich spraw. Te małe pamperki, które jedzą, śpią, płaczą i nic więcej są nie dla mnie :D
Natomiast fakt jest faktem, że jak mi je z brzucha wyciągnęli, jak usłyszałam to charakterystyczne, zachrypnięte "ua, ua, ua" po porodzie i słowa, ze wszystko jest dobrze, to wiedziałam, że już nic lepszego nie usłyszę niż pierwszy krzyk mojego dziecka. Na ten moment świat zwalnia, czujesz ulgę, jest git. Potem było mega źle, ale ten moment jak się rodziły... Coś niesamowitego.

A już w ogóle jeśli Ci dziecko powie, że jesteś piękna, chociaż wyglądasz jak lump - bezcenne 😆
Ja nie wiem czy nie będę sfrustrowaną matką bo wcale mnie ta ciąża nie cieszy a nie jest to wpadka, chociaż pół na pół chciałam mieć dziecko, nie byłam pewna ale zdecydowałam się. Dzieci sióstr np mnie denerwują 3 i 3,5 latka, ich napady histerii i płaczu, to niedobrze mi się robi, wtedy też żałuję że się zdecydowalam. Jakbym się nie zdecydowała to pewnie bym żałowała, jak się zdecydowałam to też odczuwam stratę i strach, już nie mogę sobie poradzić z tym wszystkim. Jakoś to będzie mam nadzieję.
 
Nie będę Cię okłamywać - możliwe, że będziesz sfrustrowana. Są kobiety (i ja im zazdroszczę tak szczerze i bez żartów), które bez problemu znoszą wszystkie negatywy macierzyństwa, co najwyżej ponarzekają dowcipnie i tyle. Dla mnie to heroizm, absolutna miłość, w której zrzekasz się swojej wygody, beztroski, egocentryzmu i tak dalej. Agape, jeśli dobrze pamiętam z lekcji religii :D Ja tak nie umiem. Jestem sfrustrowana, a potem się wściekam, jeśli nie mogę zjeść od początku do końca, nie mogę rano usiąść na bitych dziesięć minut na muszli klozetowej czy nie udaje mi się dokończyć jakiegoś zadania, bo moje dzieci chcą tego czy tego. Nie mówię o jedzeniu, piciu czy tuleniu albo ojojaniu jak się coś stało, tylko o zawracaniu głowy, bo ona teraz musi mi przerwać np. układanie prania. Mnóstwo takich sytuacji mam jeśli jestem z nimi sama i po takim dniu jestem wykończona, siedzę jak wypchane zwierzę i czekam aż pójdą spać.

Co do wycia i histerii... Mogłabym książkę napisać lub, bardziej modnie, nagrywać podcast o tym, jak mnie wk.rwia darcie paszczy, bo usłyszały "nie", a one chcą. I nie zamierzam im tłumaczyć procesów trawiennych i wpływu słodyczy na organizm, po prostu mówię "nie dam". Płacz, bo im źle, bo boli czy są chore to zupełnie co innego i trzeba być psychopatą (tak jest), żeby kogoś nie ruszył płacz chorego dziecka. Ale trucie odwłoka, bo im się nudzi w domu pełnym zabawek i z urządzonym placykiem zabaw na podwórku? Mam to gdzieś, ale uszy więdną i mózg wpada w rezonans. Oczywiście mogłabym ustąpić, mogłabym godzinami tłumaczyć spokojnym tonem, że czegoś nie wolno, ale to jest jeden z wielu przykładów tego, że współczesny model wychowania mnie nie kręci. Tłumaczenie godzinami czy negocjowanie z czterolatką to nie dla mnie. Są rzeczy, których się ludziom odmawia tak po prostu i tyle. A że uważam je za ludzi, nie za poczwarki ludzi, które same nie umieją myśleć, to często nie tłumaczę swojej odmowy rozwlekle.

Bardzo mi przypomina to co piszesz o sobie, te moje myśli w ciąży. Ja wtedy myślałam, że jestem zła i nie mówiłam o tym. Teraz się nie mówi, że dzieci Cię wk.rwiają, teraz się mówi, że jesteś przebodźcowana. Teraz się nie mówi, że chyba zrobiłam błąd, że zaszłam w ciążę, teraz się co najwyżej można przyznać do depresji poporodowej. Niby się mówi o cieniach macierzyństwa, ale nadal nałożony jest na to gruby filtr. Nadal usłyszysz głosy oburzenia albo złośliwe uwagi, jeśli powiesz głośno, że masz już serdecznie dosyć poranków w hałasie, niedokończonych rozmów z partnerem, wycierania obsranego tyłka i bycia ciągle w gotowości. Bo jak to tak? Kochasz dzieci i rzygasz byciem matką? Co to za matka, która pierwszych siedmiu lat nie poświęci dziecku, nie kupuje wszystkiego co najdroższe, nie biega po specjalistach, zna się na wszystkim i nigdy się nie męczy?

Nie daj się w to wciągnąć. Już sam fakt, że myślisz nad sobą i swoim życiem z dzieckiem świadczy o tym, że nie jesteś złą matką. Złe matki nie miewają refleksji i chwil zwątpienia ;) Gdybyś chciała pogadać, teraz czy później, to się nie krępuj.
 
Nie będę Cię okłamywać - możliwe, że będziesz sfrustrowana. Są kobiety (i ja im zazdroszczę tak szczerze i bez żartów), które bez problemu znoszą wszystkie negatywy macierzyństwa, co najwyżej ponarzekają dowcipnie i tyle. Dla mnie to heroizm, absolutna miłość, w której zrzekasz się swojej wygody, beztroski, egocentryzmu i tak dalej. Agape, jeśli dobrze pamiętam z lekcji religii :D Ja tak nie umiem. Jestem sfrustrowana, a potem się wściekam, jeśli nie mogę zjeść od początku do końca, nie mogę rano usiąść na bitych dziesięć minut na muszli klozetowej czy nie udaje mi się dokończyć jakiegoś zadania, bo moje dzieci chcą tego czy tego. Nie mówię o jedzeniu, piciu czy tuleniu albo ojojaniu jak się coś stało, tylko o zawracaniu głowy, bo ona teraz musi mi przerwać np. układanie prania. Mnóstwo takich sytuacji mam jeśli jestem z nimi sama i po takim dniu jestem wykończona, siedzę jak wypchane zwierzę i czekam aż pójdą spać.

Co do wycia i histerii... Mogłabym książkę napisać lub, bardziej modnie, nagrywać podcast o tym, jak mnie wk.rwia darcie paszczy, bo usłyszały "nie", a one chcą. I nie zamierzam im tłumaczyć procesów trawiennych i wpływu słodyczy na organizm, po prostu mówię "nie dam". Płacz, bo im źle, bo boli czy są chore to zupełnie co innego i trzeba być psychopatą (tak jest), żeby kogoś nie ruszył płacz chorego dziecka. Ale trucie odwłoka, bo im się nudzi w domu pełnym zabawek i z urządzonym placykiem zabaw na podwórku? Mam to gdzieś, ale uszy więdną i mózg wpada w rezonans. Oczywiście mogłabym ustąpić, mogłabym godzinami tłumaczyć spokojnym tonem, że czegoś nie wolno, ale to jest jeden z wielu przykładów tego, że współczesny model wychowania mnie nie kręci. Tłumaczenie godzinami czy negocjowanie z czterolatką to nie dla mnie. Są rzeczy, których się ludziom odmawia tak po prostu i tyle. A że uważam je za ludzi, nie za poczwarki ludzi, które same nie umieją myśleć, to często nie tłumaczę swojej odmowy rozwlekle.

Bardzo mi przypomina to co piszesz o sobie, te moje myśli w ciąży. Ja wtedy myślałam, że jestem zła i nie mówiłam o tym. Teraz się nie mówi, że dzieci Cię wk.rwiają, teraz się mówi, że jesteś przebodźcowana. Teraz się nie mówi, że chyba zrobiłam błąd, że zaszłam w ciążę, teraz się co najwyżej można przyznać do depresji poporodowej. Niby się mówi o cieniach macierzyństwa, ale nadal nałożony jest na to gruby filtr. Nadal usłyszysz głosy oburzenia albo złośliwe uwagi, jeśli powiesz głośno, że masz już serdecznie dosyć poranków w hałasie, niedokończonych rozmów z partnerem, wycierania obsranego tyłka i bycia ciągle w gotowości. Bo jak to tak? Kochasz dzieci i rzygasz byciem matką? Co to za matka, która pierwszych siedmiu lat nie poświęci dziecku, nie kupuje wszystkiego co najdroższe, nie biega po specjalistach, zna się na wszystkim i nigdy się nie męczy?

Nie daj się w to wciągnąć. Już sam fakt, że myślisz nad sobą i swoim życiem z dzieckiem świadczy o tym, że nie jesteś złą matką. Złe matki nie miewają refleksji i chwil zwątpienia ;) Gdybyś chciała pogadać, teraz czy później, to się nie krępuj.
Właśnie ja mówię za dużo do bliskich i czasami myślę że się pogrążam bo później ktoś mi powie,, a widzisz jak mogłaś tak mówić nosząc dziecko pod sercem '' tylko ja tak nie czuję że to takie wzniosłe uczucie. Często teraz będąc w ciąży zastanawiam się po co wszyscy naokoło chcą mieć dzieci, większość ludzi chce lub już ma, może jedna lub dwie znajome nie mają a tak to coraz to słyszę że ta jest w ciąży czy tamta co nie spodziewałam się że będzie mieć, mam taką dziwną refleksję i próbuję się przekonać że dobrze zrobiłam. Myślę że może egoizm i wygoda przemawia za nie, może mam w sobie tego egoizmu sporo, może dziecko uczy nie myślenia o sobie tylko. Wiem że na więcej się nie zdecyduję. A Ty chciałaś dwójkę dzieci? Jesteś szczęśliwa będąc matką czy jakbyś mogła cofnąć czas to nie zdecydowałabyś się?
 
Właśnie ja mówię za dużo do bliskich i czasami myślę że się pogrążam bo później ktoś mi powie,, a widzisz jak mogłaś tak mówić nosząc dziecko pod sercem '' tylko ja tak nie czuję że to takie wzniosłe uczucie.
Dla mnie to nie było żadne wzniosłe uczucie, zwykła fizjologia. No jakoś trzeba się rozmnażać, a my jesteśmy takim gatunkiem, który tak przechodzi ciążę, nie inaczej. Mnie najbardziej rozwalały teksty "rybka mi pływa w brzuchu" albo "trzepotanie skrzydeł motylka". Jprdl... Ruchy płodu, a nie motyle.
Często teraz będąc w ciąży zastanawiam się po co wszyscy naokoło chcą mieć dzieci, większość ludzi chce lub już ma, może jedna lub dwie znajome nie mają a tak to coraz to słyszę że ta jest w ciąży czy tamta co nie spodziewałam się że będzie mieć, mam taką dziwną refleksję i próbuję się przekonać że dobrze zrobiłam.
Moim zdaniem większość chce, bo większość ma. Ja też wyrosłam w takim przekonaniu, że dzieci się po prostu ma i już. Myślę, że to bardzo głupie przekonanie, bo każdy powinien mieć nieskrępowaną możliwość do kierowania swoim życiem.
Myślę że może egoizm i wygoda przemawia za nie, może mam w sobie tego egoizmu sporo, może dziecko uczy nie myślenia o sobie tylko.
Ja też mam dużo egoizmu, ale to mi nie przeszkadza kochać swoich córek. Wręcz przeciwnie, uczę je, że powinny być pewne siebie, głośno mówić, czego chcą i nie czekać aż ktoś za nie coś zrobi, skoro mogą same się za to zabrać. Baba musi dać sobie radę, przynajmniej raz w tygodniu to słyszą.
Wiem że na więcej się nie zdecyduję. A Ty chciałaś dwójkę dzieci? Jesteś szczęśliwa będąc matką czy jakbyś mogła cofnąć czas to nie zdecydowałabyś się?
Chciałam dwójkę bardzo, ba, ja chciałam czwórkę. Uwielbiam swojego męża, uważam go za świetnego człowieka i bardzo chciałam z nim stworzyć rodzinę. Zdecydowałabym się, ale pierwsze trzy lata macierzyństwa chciałabym wymazać z pamięci. To był dla mnie bardzo zły czas, chociaż co chwilę powtarzałam sobie, że już jest dobrze. Jestem teraz mądrzejsza i wiem, że dopiero jako staruszka na łożu śmierci będę mogła powiedzieć, kiedy miałam najlepsze lata. Pierwszy rok był koszmarem. Między drugim a tym wrześniem, kiedy poszły do przedszkola i żłobka, bywało kiepsko, najczęściej było tak po prostu źle, ale nie tragicznie. W zeszłym roku było całkiem okej. W tym roku jest coraz lepiej, a mamy dopiero kwiecień :) Logika każe mieć nadzieję 😆

Nadal nie wiem, czy ja nie jestem jeszcze ustabilizowana lekami, czy nie mam przerobionych porodów, czy mam zły wzór w matce, czy sama jestem złą matką i czy w ogóle powinnam była mieć dzieci. Naprawdę nie wiem i może nigdy się nie dowiem. Ciągle walczą we mnie dwie Maliny - jedna głośno krzyczy, że mam prawo do swojej wersji macierzyństwa, a druga, żebym wzięła przykład z innych mam, które godzinami bawią się ze swoimi malutkimi dziećmi (w co? Co może mnie zainteresować, a jednocześnie jest odpowiednie dla malucha, o niemowlaku nie mówiąc? Bo ja nie wiem 😒), potrafią zrezygnować z wielu rzeczy, żeby dziecko tylko nie pisnęło, mają chęci na rycie w źródłach i zdobywanie wiedzy o obsłudze małych dzieci, karmią piersią do x roku życia, itd. I one są szczęśliwe! A ja prowadzę bardzo wygodne życie, mąż do drugiej córki wstaje w nocy od kiedy się urodziła, on je kąpie i generalnie ja sprzątam w domu, robię zakupy i ogarniam rzeczywistość, a on przejął większość zadań przy dzieciach. I co? Jestem szczęśliwą matką? Nie umiem sobie wyobrazić życia bez nich, są piękne, mądre, fajne, bystre i w ogóle najlepsze. Na pewno jestem przeszczęśliwa, kiedy spędzamy fajnie czas razem, idziemy na spacer, robimy jedzonko, patrzę na ich "występy", itd. Ale jak słyszę od samego rana jęki i miauki, a nawet się nie wysikałam, to mam ochotę wyjść i nie wrócić. Nie wiem co to znaczy "szczęśliwa matka". Czy to taka, dla której dzieci są najważniejsze nawet przed nią? Czy taka, która po prostu kocha swoje życie takie jakie jest, ale jest główną postacią w tym swoim życiu? Nie wiem.
 
Właśnie ja mówię za dużo do bliskich i czasami myślę że się pogrążam bo później ktoś mi powie,, a widzisz jak mogłaś tak mówić nosząc dziecko pod sercem '' tylko ja tak nie czuję że to takie wzniosłe uczucie. Często teraz będąc w ciąży zastanawiam się po co wszyscy naokoło chcą mieć dzieci, większość ludzi chce lub już ma, może jedna lub dwie znajome nie mają a tak to coraz to słyszę że ta jest w ciąży czy tamta co nie spodziewałam się że będzie mieć, mam taką dziwną refleksję i próbuję się przekonać że dobrze zrobiłam. Myślę że może egoizm i wygoda przemawia za nie, może mam w sobie tego egoizmu sporo, może dziecko uczy nie myślenia o sobie tylko. Wiem że na więcej się nie zdecyduję. A Ty chciałaś dwójkę dzieci? Jesteś szczęśliwa będąc matką czy jakbyś mogła cofnąć czas to nie zdecydowałabyś się?
Ja nie znoszę być w ciązy 😅 nie ma w tym nic pięknego. 18 tygodni mdłości w moim przypadku, a potem ataki rwy kulszowej i na dokladnę ogrom stresu.
W obu ciążach od samego początku żałowałam faktu zajścia 😂
 
Dla mnie to nie było żadne wzniosłe uczucie, zwykła fizjologia. No jakoś trzeba się rozmnażać, a my jesteśmy takim gatunkiem, który tak przechodzi ciążę, nie inaczej. Mnie najbardziej rozwalały teksty "rybka mi pływa w brzuchu" albo "trzepotanie skrzydeł motylka". Jprdl... Ruchy płodu, a nie motyle.

Moim zdaniem większość chce, bo większość ma. Ja też wyrosłam w takim przekonaniu, że dzieci się po prostu ma i już. Myślę, że to bardzo głupie przekonanie, bo każdy powinien mieć nieskrępowaną możliwość do kierowania swoim życiem.

Ja też mam dużo egoizmu, ale to mi nie przeszkadza kochać swoich córek. Wręcz przeciwnie, uczę je, że powinny być pewne siebie, głośno mówić, czego chcą i nie czekać aż ktoś za nie coś zrobi, skoro mogą same się za to zabrać. Baba musi dać sobie radę, przynajmniej raz w tygodniu to słyszą.

Chciałam dwójkę bardzo, ba, ja chciałam czwórkę. Uwielbiam swojego męża, uważam go za świetnego człowieka i bardzo chciałam z nim stworzyć rodzinę. Zdecydowałabym się, ale pierwsze trzy lata macierzyństwa chciałabym wymazać z pamięci. To był dla mnie bardzo zły czas, chociaż co chwilę powtarzałam sobie, że już jest dobrze. Jestem teraz mądrzejsza i wiem, że dopiero jako staruszka na łożu śmierci będę mogła powiedzieć, kiedy miałam najlepsze lata. Pierwszy rok był koszmarem. Między drugim a tym wrześniem, kiedy poszły do przedszkola i żłobka, bywało kiepsko, najczęściej było tak po prostu źle, ale nie tragicznie. W zeszłym roku było całkiem okej. W tym roku jest coraz lepiej, a mamy dopiero kwiecień :) Logika każe mieć nadzieję 😆

Nadal nie wiem, czy ja nie jestem jeszcze ustabilizowana lekami, czy nie mam przerobionych porodów, czy mam zły wzór w matce, czy sama jestem złą matką i czy w ogóle powinnam była mieć dzieci. Naprawdę nie wiem i może nigdy się nie dowiem. Ciągle walczą we mnie dwie Maliny - jedna głośno krzyczy, że mam prawo do swojej wersji macierzyństwa, a druga, żebym wzięła przykład z innych mam, które godzinami bawią się ze swoimi malutkimi dziećmi (w co? Co może mnie zainteresować, a jednocześnie jest odpowiednie dla malucha, o niemowlaku nie mówiąc? Bo ja nie wiem 😒), potrafią zrezygnować z wielu rzeczy, żeby dziecko tylko nie pisnęło, mają chęci na rycie w źródłach i zdobywanie wiedzy o obsłudze małych dzieci, karmią piersią do x roku życia, itd. I one są szczęśliwe! A ja prowadzę bardzo wygodne życie, mąż do drugiej córki wstaje w nocy od kiedy się urodziła, on je kąpie i generalnie ja sprzątam w domu, robię zakupy i ogarniam rzeczywistość, a on przejął większość zadań przy dzieciach. I co? Jestem szczęśliwą matką? Nie umiem sobie wyobrazić życia bez nich, są piękne, mądre, fajne, bystre i w ogóle najlepsze. Na pewno jestem przeszczęśliwa, kiedy spędzamy fajnie czas razem, idziemy na spacer, robimy jedzonko, patrzę na ich "występy", itd. Ale jak słyszę od samego rana jęki i miauki, a nawet się nie wysikałam, to mam ochotę wyjść i nie wrócić. Nie wiem co to znaczy "szczęśliwa matka". Czy to taka, dla której dzieci są najważniejsze nawet przed nią? Czy taka, która po prostu kocha swoje życie takie jakie jest, ale jest główną postacią w tym swoim życiu? Nie wiem.
No wiele osób które są bardziej światowe i niezależne zdecydowały się na dziecko i zaskoczyły mnie tą decyzją bo dużo głównie podróżowały. Ja chcę wrócić do pracy jak najszybciej się da, wiadomo że jakiś czas muszę posiedzieć z dzieckiem ale mąż przejmuje moje macierzyńskie bo ja zaszłam w ciążę po ustaniu zatrudnienia i mi się nie należy, cieszę się z tego chociaż muszę szukać pracy ale wiem że siedzenie w domu mi szkodzi. Moje siostry siedzą w domu a dzieci 3 i 3,5 lat ja chyba nie dałabym radę. Wiem że przed ciążą jakbym się wycofała z posiadania dzieci to smutna też bym chodziła i zdołowana a poza tym mąż nie chciałby być że mną bo on pragnął dziecka a długo staraliśmy się, ostatecznie podeszliśmy do in vitro i za pierwszym razem się udało. Nie miałabym rozpaczała bym a mam też dramat, czasami myślę że może ze mną jest coś nie tak.
 
Chciałam, ale z perspektywy czasu zastanawiam się czy nie jestem jedną z zaprogramowanych przez system. Terapeuta zapytałby dlaczego tak uważam. Dlatego, że bardzo często odbieram sygnały, że nie robię wielu rzeczy tak, jak tego się oczekuje od matek w tych czasach czy widzę, jak bardzo moje opinie różnią się od popularnych, także tutaj. Nadal w chwili czasu i wolnych bajtów w myślach analizuję czy to ze mną jest coś nie tak czy z otoczeniem. I wiesz, to nie ma nic wspólnego z moją miłością do córek, bo ona była od dwóch kresek na testach. Ta miłość ciągle ewoluuje i się zmienia na coraz lepsze. Niespecjalnie lubię małe dzieci, a rozróżniam miłość od sympatii do własnych dzieci. Teraz, kiedy coraz więcej mówią, komentują to co się dzieje, to jestem przekonana, że to są małe cudowności. Ale jeszcze rok temu były po prostu moimi córkami, które oczywiście bardzo kochałam, ale jakoś tak niekoniecznie miałam z nimi wspólny język. Dzieci takie od przedszkola wzwyż uwielbiam. Fascynuje mnie ich spojrzenie na świat, proste przyjemności, prosty sposób myślenia i ogarniania swoich spraw. Te małe pamperki, które jedzą, śpią, płaczą i nic więcej są nie dla mnie :D
Natomiast fakt jest faktem, że jak mi je z brzucha wyciągnęli, jak usłyszałam to charakterystyczne, zachrypnięte "ua, ua, ua" po porodzie i słowa, ze wszystko jest dobrze, to wiedziałam, że już nic lepszego nie usłyszę niż pierwszy krzyk mojego dziecka. Na ten moment świat zwalnia, czujesz ulgę, jest git. Potem było mega źle, ale ten moment jak się rodziły... Coś niesamowitego.

A już w ogóle jeśli Ci dziecko powie, że jesteś piękna, chociaż wyglądasz jak lump - bezcenne 😆
Podczytuję ten wątek. Przecież to, że twój sposób na dzieci, macierzyństwo jest inny, odbiega od tzw dzisiejszych czasów nie czyni cię złą matką!

Nie wierzę w coś takiego jak matki zaprogramowane przez system.
 
Nie będę Cię okłamywać - możliwe, że będziesz sfrustrowana. Są kobiety (i ja im zazdroszczę tak szczerze i bez żartów), które bez problemu znoszą wszystkie negatywy macierzyństwa, co najwyżej ponarzekają dowcipnie i tyle. Dla mnie to heroizm, absolutna miłość, w której zrzekasz się swojej wygody, beztroski, egocentryzmu i tak dalej. Agape, jeśli dobrze pamiętam z lekcji religii :D Ja tak nie umiem. Jestem sfrustrowana, a potem się wściekam, jeśli nie mogę zjeść od początku do końca, nie mogę rano usiąść na bitych dziesięć minut na muszli klozetowej czy nie udaje mi się dokończyć jakiegoś zadania, bo moje dzieci chcą tego czy tego. Nie mówię o jedzeniu, piciu czy tuleniu albo ojojaniu jak się coś stało, tylko o zawracaniu głowy, bo ona teraz musi mi przerwać np. układanie prania. Mnóstwo takich sytuacji mam jeśli jestem z nimi sama i po takim dniu jestem wykończona, siedzę jak wypchane zwierzę i czekam aż pójdą spać.

Co do wycia i histerii... Mogłabym książkę napisać lub, bardziej modnie, nagrywać podcast o tym, jak mnie wk.rwia darcie paszczy, bo usłyszały "nie", a one chcą. I nie zamierzam im tłumaczyć procesów trawiennych i wpływu słodyczy na organizm, po prostu mówię "nie dam". Płacz, bo im źle, bo boli czy są chore to zupełnie co innego i trzeba być psychopatą (tak jest), żeby kogoś nie ruszył płacz chorego dziecka. Ale trucie odwłoka, bo im się nudzi w domu pełnym zabawek i z urządzonym placykiem zabaw na podwórku? Mam to gdzieś, ale uszy więdną i mózg wpada w rezonans. Oczywiście mogłabym ustąpić, mogłabym godzinami tłumaczyć spokojnym tonem, że czegoś nie wolno, ale to jest jeden z wielu przykładów tego, że współczesny model wychowania mnie nie kręci. Tłumaczenie godzinami czy negocjowanie z czterolatką to nie dla mnie. Są rzeczy, których się ludziom odmawia tak po prostu i tyle. A że uważam je za ludzi, nie za poczwarki ludzi, które same nie umieją myśleć, to często nie tłumaczę swojej odmowy rozwlekle.

Bardzo mi przypomina to co piszesz o sobie, te moje myśli w ciąży. Ja wtedy myślałam, że jestem zła i nie mówiłam o tym. Teraz się nie mówi, że dzieci Cię wk.rwiają, teraz się mówi, że jesteś przebodźcowana. Teraz się nie mówi, że chyba zrobiłam błąd, że zaszłam w ciążę, teraz się co najwyżej można przyznać do depresji poporodowej. Niby się mówi o cieniach macierzyństwa, ale nadal nałożony jest na to gruby filtr. Nadal usłyszysz głosy oburzenia albo złośliwe uwagi, jeśli powiesz głośno, że masz już serdecznie dosyć poranków w hałasie, niedokończonych rozmów z partnerem, wycierania obsranego tyłka i bycia ciągle w gotowości. Bo jak to tak? Kochasz dzieci i rzygasz byciem matką? Co to za matka, która pierwszych siedmiu lat nie poświęci dziecku, nie kupuje wszystkiego co najdroższe, nie biega po specjalistach, zna się na wszystkim i nigdy się nie męczy?

Nie daj się w to wciągnąć. Już sam fakt, że myślisz nad sobą i swoim życiem z dzieckiem świadczy o tym, że nie jesteś złą matką. Złe matki nie miewają refleksji i chwil zwątpienia ;) Gdybyś chciała pogadać, teraz czy później, to się nie krępuj.
Ja tam wśród znajomych w kółko mam rozmowy w stylu, że jak mnie dzieci denerwują (i inne epitety)😛

I nie wierzę, że jest taka matka, którą dziecko nigdy nie wkurzyło.
 
reklama
Dla mnie to nie było żadne wzniosłe uczucie, zwykła fizjologia. No jakoś trzeba się rozmnażać, a my jesteśmy takim gatunkiem, który tak przechodzi ciążę, nie inaczej. Mnie najbardziej rozwalały teksty "rybka mi pływa w brzuchu" albo "trzepotanie skrzydeł motylka". Jprdl... Ruchy płodu, a nie motyle.

Moim zdaniem większość chce, bo większość ma. Ja też wyrosłam w takim przekonaniu, że dzieci się po prostu ma i już. Myślę, że to bardzo głupie przekonanie, bo każdy powinien mieć nieskrępowaną możliwość do kierowania swoim życiem.

Ja też mam dużo egoizmu, ale to mi nie przeszkadza kochać swoich córek. Wręcz przeciwnie, uczę je, że powinny być pewne siebie, głośno mówić, czego chcą i nie czekać aż ktoś za nie coś zrobi, skoro mogą same się za to zabrać. Baba musi dać sobie radę, przynajmniej raz w tygodniu to słyszą.

Chciałam dwójkę bardzo, ba, ja chciałam czwórkę. Uwielbiam swojego męża, uważam go za świetnego człowieka i bardzo chciałam z nim stworzyć rodzinę. Zdecydowałabym się, ale pierwsze trzy lata macierzyństwa chciałabym wymazać z pamięci. To był dla mnie bardzo zły czas, chociaż co chwilę powtarzałam sobie, że już jest dobrze. Jestem teraz mądrzejsza i wiem, że dopiero jako staruszka na łożu śmierci będę mogła powiedzieć, kiedy miałam najlepsze lata. Pierwszy rok był koszmarem. Między drugim a tym wrześniem, kiedy poszły do przedszkola i żłobka, bywało kiepsko, najczęściej było tak po prostu źle, ale nie tragicznie. W zeszłym roku było całkiem okej. W tym roku jest coraz lepiej, a mamy dopiero kwiecień :) Logika każe mieć nadzieję 😆

Nadal nie wiem, czy ja nie jestem jeszcze ustabilizowana lekami, czy nie mam przerobionych porodów, czy mam zły wzór w matce, czy sama jestem złą matką i czy w ogóle powinnam była mieć dzieci. Naprawdę nie wiem i może nigdy się nie dowiem. Ciągle walczą we mnie dwie Maliny - jedna głośno krzyczy, że mam prawo do swojej wersji macierzyństwa, a druga, żebym wzięła przykład z innych mam, które godzinami bawią się ze swoimi malutkimi dziećmi (w co? Co może mnie zainteresować, a jednocześnie jest odpowiednie dla malucha, o niemowlaku nie mówiąc? Bo ja nie wiem 😒), potrafią zrezygnować z wielu rzeczy, żeby dziecko tylko nie pisnęło, mają chęci na rycie w źródłach i zdobywanie wiedzy o obsłudze małych dzieci, karmią piersią do x roku życia, itd. I one są szczęśliwe! A ja prowadzę bardzo wygodne życie, mąż do drugiej córki wstaje w nocy od kiedy się urodziła, on je kąpie i generalnie ja sprzątam w domu, robię zakupy i ogarniam rzeczywistość, a on przejął większość zadań przy dzieciach. I co? Jestem szczęśliwą matką? Nie umiem sobie wyobrazić życia bez nich, są piękne, mądre, fajne, bystre i w ogóle najlepsze. Na pewno jestem przeszczęśliwa, kiedy spędzamy fajnie czas razem, idziemy na spacer, robimy jedzonko, patrzę na ich "występy", itd. Ale jak słyszę od samego rana jęki i miauki, a nawet się nie wysikałam, to mam ochotę wyjść i nie wrócić. Nie wiem co to znaczy "szczęśliwa matka". Czy to taka, dla której dzieci są najważniejsze nawet przed nią? Czy taka, która po prostu kocha swoje życie takie jakie jest, ale jest główną postacią w tym swoim życiu? Nie wiem.
Każda z nas ma prawo do swojego stylu macierzyństwa.

Mnie też nie kręci np jak ktoś za przeproszeniem wymiotuje tęczą na każdy temat związany z jego dzieckiem. Wiele razy zastanawiam się też, co robię nie tak i czy aby na pewno nadaje się. Łatwo mi mówić innym ludziom, ale to jest już takie wieczne porównywanie się.
Mąż mnie wtedy zawsze sprowadza na ziemię.
 
Do góry