Moim zdaniem i tak brakuje systemowego wsparcia dla rodziców. Widzę to mocno, jak rozmawiam z mamami w pokoju laktacyjnym. Dziewczyny są wypisywane do domu i niech sobie radzą same. To strasznie smutne. Gdybym nie miała terapeutki już przed ciążąz to też nie wiem, jak bym funkcjonowała. Zwłaszcza na początku, kiedy jest ten pierwszy moment pojawiania się na Intensywnej. Ja się potwornie stresowałam. Powinna normalnie być osoba, która przyjdzie do rodzica i powje konkretnie po co jest która rurka, co robi które urządzenie, co pika, kiedy pika, które pikanie jest ważne, które nie jest, takie rzeczy, które dla nich są oczywiste, a dla nas nie. Ja dalej podskakuję jak saturacja spada pomimo tego, że jest w normie. Kiedyś jedna pielęgniarka mnie ochrzaniła, bo zwróciłam uwagę, że coś na cpapie pika na czerwono i że może coś trzeba Staszkowi poprawić. To stwierdziła, że to ich robota i czemu ja na to zwracam uwagę. Nie mówiąc o tym, że zestresował mnie jakiś wykres na monitorze, bo był czerwony i myślalam, ze to znaczy, że parametry pospadały, a to po prostu jest czerwone i tyle
systemowe wsparcie dla rodziców sprawiłoby tyle, że rodzice poczuliby się mniej zagubieni tym wszystkim. Ja na początku nie byłam w stanie wysiedzieć tam więcej niż 10min. Dopiero po kilku dnoach stwierdziłam, że skoro mam tylko godzinę, to muszę ją wykorzystać w 100%. rodzoc powinien wiedzieć, że może zadzwonić na oddział kiedy chce, ale jednocześnie od razu powinien wiedzieć, kiedy jest zmiana dyżuru, kiedy jest higiena, kiedy jest obchód i kiedy na telefon nie będzie tyle czasu. Kiedy nie wejdzie na oddział, kiedy będzie wyproszony i że czasami pielęgniarki są bardziej oschłe, bo czekają na przyjęcie kolejnego dziecka i nie wiedzą, jaka będzie sytuacja nowego pacjenta.
Dla mnie Intensywna jest trudna o tyle, że z jednej strony rozumiem doskonale to, że pielęgniarki mają robotę, że nie zawsze są w stanie do mnie podejść, że czasem warkną, czasem coś rzucą, czasem się nie zrozumiemy, ale jednocześnie dla mnie jako rodzica, siedzenie te 2-3h na tej sali jest tak wykańczające (nawet tylko dlatego, że coś pika dookoła i że u innych dzieci coś się dzieje), że jak do tego dojdzje wkurzona pielęgniarka, to mam wrażenie, że się rozjadę totalnie. Miałam momenty, gdzie prawie ryczałam nad inkubatorem, bo ktoś mi coś powiedział, albo ktoś nie miał dla mnie czasu, chociaż na codzień nie jestem typem osoby, na którą takie rzeczy by wpływały w jakikolwiek sposób.