reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Jak zająć głowę, kiedy dziecko jest w szpitalu?

Ale jakie rsv w tym sezonie czy od kolejnego? Kazde dziecko urodzone po 2022r. Ma bezpłatną szczepionkę rsv, nie zależnie kiedy się urodziło. Musi mieć tylko skończone 6-8tyg. I do 24 tygodnia musi przyjac wszystkie 3 dawki szczepionki, bo później już nie szczepią.
To się zmieniło.
Pytałam, bo za "moich czasów" dziecko, które wychodziło do domu na koniec sezonu chorowania, czyli tak jak moja córka z końcem lutego już nie dostawało rsv na dany sezon, tylko na kolejny, czyli od października. Miało to sens.
 
reklama
To się zmieniło.
Pytałam, bo za "moich czasów" dziecko, które wychodziło do domu na koniec sezonu chorowania, czyli tak jak moja córka z końcem lutego już nie dostawało rsv na dany sezon, tylko na kolejny, czyli od października. Miało to sens.
A to jak było płatne to pewnie tak, i to faktycznie ma sens. Teraz jest coś takiego, że do 15 tygodnia dziecko musi przyjąć pierwsza dawkę, potem po 4 tygodniach kolejną i po 8 tygodniach ostatnia jest podawana. Byleby wyrobić się do 24 tygodnia. Tak mi mówiła pielęgniarka i lekarka które szczepiły mojego syna we wrzesniu 2022. Chociaż dla mnie to bezsensu, bo skoro wspominasz że rsv na dany sezon to przecież od października dziecko było kilkunasto miesieczne a nie tygodniowe... to ciekawe czemu teraz tak nie jest.
 
Ale super. Cieszę się że na takie lekarki, pielęgniarki trafiasz. Powiem Ci, że jak ja bym trafiła na takie serdeczne osoby to łatwiej żyło by mi się z myślą że mój syn tam leży. A tak to najgorsze 5 dni przeżyłam w strachu, lęku i płaczu. No po prostu jak my stamtąd wyszliśmy to ja dopiero w domu doszłam do siebie. Aż raz położna na oddziale się mnie zapytała dlaczego płacze to z nią rozmawiałam to ona do mnie ze ona nigdy nie rozumie dlaczego takie osoby pracują z dziećmi. A ja wtedy wprost powiedziałam że takie osoby jak ona (polozna) powinny być na dole. Serdeczne, kochane i opiekujące się pacjentami a nie zołzy które myślą że są bóg wie kim...
Moim zdaniem i tak brakuje systemowego wsparcia dla rodziców. Widzę to mocno, jak rozmawiam z mamami w pokoju laktacyjnym. Dziewczyny są wypisywane do domu i niech sobie radzą same. To strasznie smutne. Gdybym nie miała terapeutki już przed ciążąz to też nie wiem, jak bym funkcjonowała. Zwłaszcza na początku, kiedy jest ten pierwszy moment pojawiania się na Intensywnej. Ja się potwornie stresowałam. Powinna normalnie być osoba, która przyjdzie do rodzica i powje konkretnie po co jest która rurka, co robi które urządzenie, co pika, kiedy pika, które pikanie jest ważne, które nie jest, takie rzeczy, które dla nich są oczywiste, a dla nas nie. Ja dalej podskakuję jak saturacja spada pomimo tego, że jest w normie. Kiedyś jedna pielęgniarka mnie ochrzaniła, bo zwróciłam uwagę, że coś na cpapie pika na czerwono i że może coś trzeba Staszkowi poprawić. To stwierdziła, że to ich robota i czemu ja na to zwracam uwagę. Nie mówiąc o tym, że zestresował mnie jakiś wykres na monitorze, bo był czerwony i myślalam, ze to znaczy, że parametry pospadały, a to po prostu jest czerwone i tyle 🤦‍♀️
systemowe wsparcie dla rodziców sprawiłoby tyle, że rodzice poczuliby się mniej zagubieni tym wszystkim. Ja na początku nie byłam w stanie wysiedzieć tam więcej niż 10min. Dopiero po kilku dnoach stwierdziłam, że skoro mam tylko godzinę, to muszę ją wykorzystać w 100%. rodzoc powinien wiedzieć, że może zadzwonić na oddział kiedy chce, ale jednocześnie od razu powinien wiedzieć, kiedy jest zmiana dyżuru, kiedy jest higiena, kiedy jest obchód i kiedy na telefon nie będzie tyle czasu. Kiedy nie wejdzie na oddział, kiedy będzie wyproszony i że czasami pielęgniarki są bardziej oschłe, bo czekają na przyjęcie kolejnego dziecka i nie wiedzą, jaka będzie sytuacja nowego pacjenta.

Dla mnie Intensywna jest trudna o tyle, że z jednej strony rozumiem doskonale to, że pielęgniarki mają robotę, że nie zawsze są w stanie do mnie podejść, że czasem warkną, czasem coś rzucą, czasem się nie zrozumiemy, ale jednocześnie dla mnie jako rodzica, siedzenie te 2-3h na tej sali jest tak wykańczające (nawet tylko dlatego, że coś pika dookoła i że u innych dzieci coś się dzieje), że jak do tego dojdzje wkurzona pielęgniarka, to mam wrażenie, że się rozjadę totalnie. Miałam momenty, gdzie prawie ryczałam nad inkubatorem, bo ktoś mi coś powiedział, albo ktoś nie miał dla mnie czasu, chociaż na codzień nie jestem typem osoby, na którą takie rzeczy by wpływały w jakikolwiek sposób.
 
Moim zdaniem i tak brakuje systemowego wsparcia dla rodziców. Widzę to mocno, jak rozmawiam z mamami w pokoju laktacyjnym. Dziewczyny są wypisywane do domu i niech sobie radzą same. To strasznie smutne. Gdybym nie miała terapeutki już przed ciążąz to też nie wiem, jak bym funkcjonowała. Zwłaszcza na początku, kiedy jest ten pierwszy moment pojawiania się na Intensywnej. Ja się potwornie stresowałam. Powinna normalnie być osoba, która przyjdzie do rodzica i powje konkretnie po co jest która rurka, co robi które urządzenie, co pika, kiedy pika, które pikanie jest ważne, które nie jest, takie rzeczy, które dla nich są oczywiste, a dla nas nie. Ja dalej podskakuję jak saturacja spada pomimo tego, że jest w normie. Kiedyś jedna pielęgniarka mnie ochrzaniła, bo zwróciłam uwagę, że coś na cpapie pika na czerwono i że może coś trzeba Staszkowi poprawić. To stwierdziła, że to ich robota i czemu ja na to zwracam uwagę. Nie mówiąc o tym, że zestresował mnie jakiś wykres na monitorze, bo był czerwony i myślalam, ze to znaczy, że parametry pospadały, a to po prostu jest czerwone i tyle 🤦‍♀️
systemowe wsparcie dla rodziców sprawiłoby tyle, że rodzice poczuliby się mniej zagubieni tym wszystkim. Ja na początku nie byłam w stanie wysiedzieć tam więcej niż 10min. Dopiero po kilku dnoach stwierdziłam, że skoro mam tylko godzinę, to muszę ją wykorzystać w 100%. rodzoc powinien wiedzieć, że może zadzwonić na oddział kiedy chce, ale jednocześnie od razu powinien wiedzieć, kiedy jest zmiana dyżuru, kiedy jest higiena, kiedy jest obchód i kiedy na telefon nie będzie tyle czasu. Kiedy nie wejdzie na oddział, kiedy będzie wyproszony i że czasami pielęgniarki są bardziej oschłe, bo czekają na przyjęcie kolejnego dziecka i nie wiedzą, jaka będzie sytuacja nowego pacjenta.

Dla mnie Intensywna jest trudna o tyle, że z jednej strony rozumiem doskonale to, że pielęgniarki mają robotę, że nie zawsze są w stanie do mnie podejść, że czasem warkną, czasem coś rzucą, czasem się nie zrozumiemy, ale jednocześnie dla mnie jako rodzica, siedzenie te 2-3h na tej sali jest tak wykańczające (nawet tylko dlatego, że coś pika dookoła i że u innych dzieci coś się dzieje), że jak do tego dojdzje wkurzona pielęgniarka, to mam wrażenie, że się rozjadę totalnie. Miałam momenty, gdzie prawie ryczałam nad inkubatorem, bo ktoś mi coś powiedział, albo ktoś nie miał dla mnie czasu, chociaż na codzień nie jestem typem osoby, na którą takie rzeczy by wpływały w jakikolwiek sposób.
O właśnie. Ja się tak czułam jak napisałaś w drugiej części. Ze po prostu płakałam bo ktos na mnie warknal, zwrócił uwagę coś. Mnie totalnie rozj**lo jak mąż poszedł do dziecka i po prostu położył palec na jego dłoń a pielęgniarka do niego z mordą "dziecko śpi, proszę wyjść bo to nie czas na ZABAWY." No po prostu jak ja się dowiedziałam o tym i zobaczyłam że mój mąż płacze to totalnie się rozpłakałam i w poniedziałek po weekendzie zrobiłam taka aferę oddziałowej że ta pielęgniarka jak mnie widziała to usuwała mi się z drogi. Jeszcze we wtorek trafiłam na taką która mi po prostu dziecko z rąk wyrwała bo chciałam nakarmić go szybciej bo musiałam wrócić na górę żeby ubłagać aby mnie zatrzymali na jeszcze jedną dobę - miałam przeczucie że następnego dnia go wypiszą gdzie mi prowadzacy syna mówił że to raczej wątpliwe. Jak ja na nią wtedy się rzuciłam słownie to oddała mi dziecko i przeprosić nie chciała ale zmieniła podejście do mnie.
I zdecydowanie, potrzeba tam psychologa, psychologa dla mam, bo większość tam są matki które są poraz pierwszy raz. Np. Ty. Dokładnie to samo miałam z tymi pikającymi aparaturami itp. I jak mi w poniedziałek pielęgniarka mówi żebym przewinęła dziecko mimo że on nie miał żadnych masek ani nic ale miał kable przypięte pod ekg i monitor to ja się bałam. A ona "No co, nie przewijalas dziecka od soboty?" A ja ze nie przewijałam bo nikt mi na to nie pozwolił to była w takim szoku i się pytała czy w ogóle miałam jakiś kontakt z dzieckiem to też szczerze powiedziałam że żaden nie miałam. I to ona mnie namówiła na skargę, bo powiedziała że tak nie może być. Że przecież dziecko potrzebuje rodziców. A tymbardziej matki. U mnie była psycholog ale tylko zapytała "jak się pani czuje?" "Ok.? To ok". 😞 Pod tym kątem psycholodzy są bardzo słabo...
 
A to jak było płatne to pewnie tak, i to faktycznie ma sens. Teraz jest coś takiego, że do 15 tygodnia dziecko musi przyjąć pierwsza dawkę, potem po 4 tygodniach kolejną i po 8 tygodniach ostatnia jest podawana. Byleby wyrobić się do 24 tygodnia. Tak mi mówiła pielęgniarka i lekarka które szczepiły mojego syna we wrzesniu 2022. Chociaż dla mnie to bezsensu, bo skoro wspominasz że rsv na dany sezon to przecież od października dziecko było kilkunasto miesieczne a nie tygodniowe... to ciekawe czemu teraz tak nie jest.
Wirus RSV jest niebezpieczny u dzieci do 5 roku życia. Tzw szczepienie, czyli podanie immunoglobuliny raz w miesiącu, powinno się odbywać 5 razy w sezonie chorobowym. W przeciwnym razie to się rozmija niejako z celem. Dla wcześniaków szczepienie jest za darmo. W 2018 jedna dawka kosztowała ok 5000tys. Więc rodzice dbali o to, by dziecko dostało szczepienie na oddziale. Jeśli się nie dostało, to do wypisu było skierowanie mówiące o tym, że dziecko ma dostać immunoglobuline. Moja córcia była w trakcie zapalenia płuc jak szpital podał jej immunoglobuliny na rsv, bo kiepsko reagowała na leczenie. To nam pomogło bardzo. A miała wtedy ok roku. Pisze o tym, bo wiem, że trzeba wszystkiego pilnować. Lepiej zapytać niż potem żałować .
 
Kiedy rodziłam, to akurat nie mogłam być przy córcia. Był mąż. Od razu była Pani psycholog. Zostawiła nr. By dzwonić gdy będzie potrzeba. Przychodziła co jakiś czas i rozmawiała z dziewczynami w pokoju socjalnym. Nie narzucała się, ale też była obecna. Może coś się zmieniło? Wiem, że wiele osób dostało leki. Nie ma się co czarować, ale OIOM dzieciaków to sytuacja graniczna. Sama zastanawiam się jak wytrzymałam. Jestem nawet po terapii, ale mnóstwo rzeczy wciąż jest jak żywych, zwłaszcza na takie wspomnienia jak przy was. A minęło już przeszło 4 lata.
Jak czytam wasze wpisy, to zastanawiam się, czy byłam na innym oddziale? Pielęgniarki były wyjątkowe. Dbały mocno o nas i o dzieci. Jasno mówiły co wolno, a co nie i egzekwowaly od razu. Nie było czasów pandemia jeszcze wtedy, ale jesienią, w sezonie grypowym też wchodziło się pojedynczo. Rodzice rozumieli, że najdrobniejszy zaraz może być przyczyną zgonu nie tylko ich dzieci, ale też innych. Wszyscy wiedzieli, że wchodzą na OIOM, a nie zwykły oddział. Tak, mi też zwracali uwagę na patrzenie na aparaturę. Ale mnie to nie ruszało. Natomiast pielęgniarki reagowały na wszystko, nawet na płacz dziecka. U mojej córeczki alarm włączał się niemal cały czas. Długo nie udawało się jej ustabilizować oddechu. Szybko przybierała na wadze, a policja nie nadążały. Przeżyłam kilka dramatycznych chwil. Nawet iście filmowa akcje, kiedy leciała pielęgniarka po lekarza i za chwilę razem biegli na oddział, a ja czułam, że to do córeczki, bo dzieje się coś złego. Widziałam jak wszyscy wokół inkubatora stali i o nią walczyli. Specjalnie nie wchodziłam. I tak by mnie wyprosili.
@Lady Loka rozumiem twoja potrzebę dowiadywania się wszystkiego. Miałam podobnie. Potem odpuscilam. Dziś wydaje mi się jednak, że wtedy mogłybysmy tego zdarzenia związanego z przedwczesnym porodem nie udźwignąć. Zobacz jak jest ciężko bez całej tej wiedzy? Dziś mam ja już znacznie szersza i uważam, że niewiedza jaka miałam na tamten czas była ogromnym błogosławieństwem. Z perspektywy czasu może inaczej na to spojrzysz. Tego ci życzę, by jak najmniej trudnych doświadczeń zostało z tobą, w tobie i że Stasiem.
 
O właśnie. Ja się tak czułam jak napisałaś w drugiej części. Ze po prostu płakałam bo ktos na mnie warknal, zwrócił uwagę coś. Mnie totalnie rozj**lo jak mąż poszedł do dziecka i po prostu położył palec na jego dłoń a pielęgniarka do niego z mordą "dziecko śpi, proszę wyjść bo to nie czas na ZABAWY." No po prostu jak ja się dowiedziałam o tym i zobaczyłam że mój mąż płacze to totalnie się rozpłakałam i w poniedziałek po weekendzie zrobiłam taka aferę oddziałowej że ta pielęgniarka jak mnie widziała to usuwała mi się z drogi. Jeszcze we wtorek trafiłam na taką która mi po prostu dziecko z rąk wyrwała bo chciałam nakarmić go szybciej bo musiałam wrócić na górę żeby ubłagać aby mnie zatrzymali na jeszcze jedną dobę - miałam przeczucie że następnego dnia go wypiszą gdzie mi prowadzacy syna mówił że to raczej wątpliwe. Jak ja na nią wtedy się rzuciłam słownie to oddała mi dziecko i przeprosić nie chciała ale zmieniła podejście do mnie.
I zdecydowanie, potrzeba tam psychologa, psychologa dla mam, bo większość tam są matki które są poraz pierwszy raz. Np. Ty. Dokładnie to samo miałam z tymi pikającymi aparaturami itp. I jak mi w poniedziałek pielęgniarka mówi żebym przewinęła dziecko mimo że on nie miał żadnych masek ani nic ale miał kable przypięte pod ekg i monitor to ja się bałam. A ona "No co, nie przewijalas dziecka od soboty?" A ja ze nie przewijałam bo nikt mi na to nie pozwolił to była w takim szoku i się pytała czy w ogóle miałam jakiś kontakt z dzieckiem to też szczerze powiedziałam że żaden nie miałam. I to ona mnie namówiła na skargę, bo powiedziała że tak nie może być. Że przecież dziecko potrzebuje rodziców. A tymbardziej matki. U mnie była psycholog ale tylko zapytała "jak się pani czuje?" "Ok.? To ok". 😞 Pod tym kątem psycholodzy są bardzo słabo...
U naa to nie jest pierwszy raz. Równutko dzisiaj mamy rocznicę śmierci córki. Walczyła 1.5 doby, też leżała w inkubatorze, też malutka, więc u nas było tym gorzej, że jak zobaczyliśmy Staszka, to w sumie w głowie oboje mieliśmy powtórkę. Jeszcze to byłt podobne dni, bo wmteraz urodziłam w piątek, wtedy w sobotę. Pierwszy tydzień praktycznie nie spaliśmy, bo rok temu dostaliśmy w nocy telefon, żeby się przyjechać pożegnać. Ja do tej pory się czasem budzę o tej godzinie.
Kiedy rodziłam, to akurat nie mogłam być przy córcia. Był mąż. Od razu była Pani psycholog. Zostawiła nr. By dzwonić gdy będzie potrzeba. Przychodziła co jakiś czas i rozmawiała z dziewczynami w pokoju socjalnym. Nie narzucała się, ale też była obecna. Może coś się zmieniło? Wiem, że wiele osób dostało leki. Nie ma się co czarować, ale OIOM dzieciaków to sytuacja graniczna. Sama zastanawiam się jak wytrzymałam. Jestem nawet po terapii, ale mnóstwo rzeczy wciąż jest jak żywych, zwłaszcza na takie wspomnienia jak przy was. A minęło już przeszło 4 lata.
Jak czytam wasze wpisy, to zastanawiam się, czy byłam na innym oddziale? Pielęgniarki były wyjątkowe. Dbały mocno o nas i o dzieci. Jasno mówiły co wolno, a co nie i egzekwowaly od razu. Nie było czasów pandemia jeszcze wtedy, ale jesienią, w sezonie grypowym też wchodziło się pojedynczo. Rodzice rozumieli, że najdrobniejszy zaraz może być przyczyną zgonu nie tylko ich dzieci, ale też innych. Wszyscy wiedzieli, że wchodzą na OIOM, a nie zwykły oddział. Tak, mi też zwracali uwagę na patrzenie na aparaturę. Ale mnie to nie ruszało. Natomiast pielęgniarki reagowały na wszystko, nawet na płacz dziecka. U mojej córeczki alarm włączał się niemal cały czas. Długo nie udawało się jej ustabilizować oddechu. Szybko przybierała na wadze, a policja nie nadążały. Przeżyłam kilka dramatycznych chwil. Nawet iście filmowa akcje, kiedy leciała pielęgniarka po lekarza i za chwilę razem biegli na oddział, a ja czułam, że to do córeczki, bo dzieje się coś złego. Widziałam jak wszyscy wokół inkubatora stali i o nią walczyli. Specjalnie nie wchodziłam. I tak by mnie wyprosili.
@Lady Loka rozumiem twoja potrzebę dowiadywania się wszystkiego. Miałam podobnie. Potem odpuscilam. Dziś wydaje mi się jednak, że wtedy mogłybysmy tego zdarzenia związanego z przedwczesnym porodem nie udźwignąć. Zobacz jak jest ciężko bez całej tej wiedzy? Dziś mam ja już znacznie szersza i uważam, że niewiedza jaka miałam na tamten czas była ogromnym błogosławieństwem. Z perspektywy czasu może inaczej na to spojrzysz. Tego ci życzę, by jak najmniej trudnych doświadczeń zostało z tobą, w tobie i że Stasiem.
ludzie są różni. Czasem mh mamy gorszy dzień, czasem Staszek, czasem pielęgniarka, a czasem jest kumulacja. Moim zdaniem tam na oddzialw to psycholog powinien być normalnie codziennie tak jak dietetyczki i powinien zaglądać i normalnie pytać rodziców o samopoczucie czy oferować nawet 15min rozmowę przy inkubatorze.
Co do dowiadywania się, to ja jestem mocno związana ze światem medycznym. Mama pielęgniarka, babcia pielęgniarka, przypadki pacjentów omawiane w domu, moja pierwsza praca to rejestratorka medyczna w małej placówce, gdzie znowu były omawiane przypadki, wypisywałam zwolnienia, a jak byli ludzie spoza Polski to czasami byłam przy badaniu w ramach bycia tłumaczem.
Dla mnie wiedza jest uspokajająca. Wiem, że oni nie tłumaczą wszystkiego, bo przeciętny rodzic tego nie potrzebuje i to bardziej obciąża, ja siedząc przy pompach infuzyjnych sama sobie czytałam, jakie leki Staszek dostaje i wiedziałam, co jest na co bez pytania. Ale nie znam się aż tak, żeby wiedziec, co alarmuje, a co nie.
 
U naa to nie jest pierwszy raz. Równutko dzisiaj mamy rocznicę śmierci córki. Walczyła 1.5 doby, też leżała w inkubatorze, też malutka, więc u nas było tym gorzej, że jak zobaczyliśmy Staszka, to w sumie w głowie oboje mieliśmy powtórkę. Jeszcze to byłt podobne dni, bo wmteraz urodziłam w piątek, wtedy w sobotę. Pierwszy tydzień praktycznie nie spaliśmy, bo rok temu dostaliśmy w nocy telefon, żeby się przyjechać pożegnać. Ja do tej pory się czasem budzę o tej godzinie.

ludzie są różni. Czasem mh mamy gorszy dzień, czasem Staszek, czasem pielęgniarka, a czasem jest kumulacja. Moim zdaniem tam na oddzialw to psycholog powinien być normalnie codziennie tak jak dietetyczki i powinien zaglądać i normalnie pytać rodziców o samopoczucie czy oferować nawet 15min rozmowę przy inkubatorze.
Co do dowiadywania się, to ja jestem mocno związana ze światem medycznym. Mama pielęgniarka, babcia pielęgniarka, przypadki pacjentów omawiane w domu, moja pierwsza praca to rejestratorka medyczna w małej placówce, gdzie znowu były omawiane przypadki, wypisywałam zwolnienia, a jak byli ludzie spoza Polski to czasami byłam przy badaniu w ramach bycia tłumaczem.
Dla mnie wiedza jest uspokajająca. Wiem, że oni nie tłumaczą wszystkiego, bo przeciętny rodzic tego nie potrzebuje i to bardziej obciąża, ja siedząc przy pompach infuzyjnych sama sobie czytałam, jakie leki Staszek dostaje i wiedziałam, co jest na co bez pytania. Ale nie znam się aż tak, żeby wiedziec, co alarmuje, a co nie.
Ja też wolałam wiedzieć. Jednak tam naprawdę pielęgniarki czuwały.
A alarm włączał się na czerwono. Trochę będziesz widziała jak zaczniesz karmić. Zaobserwujesz spadki saturacji na monitorze jak dziecko nie weźmie oddechu. Jednak lepiej uczyć się karmić bez monitora, bo w domu go nie bedzie
 
Czasem mam wrażenie, że zbyt dużo wiedzy to też źle. Wchodząc na oitn rozpoznawałam każdy dźwięk i potrafiłam go przypisać do urządzenia. Znałam cel i metodę wykonywania procedur ale wiedziałam też jakie mogą być błędy i powikłania. Pracuję na oit dorosłych i zdecydowanie wolę biec do pacjenta niż widzieć biegnących medyków do inkubatora z moim dzieckiem. Mnie zdecydowanie cieszył widok pielęgniarek w pokoju socjalnym bo wtedy miałam poczucie, że Piotrek jest zaopiekowany i bezpieczny:) Widzialam też jaki spokój mojemu Meżowi dało to, że opowiedziałam mu o tym co widać na monitorze, dlaczego pewne rzeczy są tak, a nie inaczej.
Piszecie o psychologu. Tam gdzie leżał Piotrek psycholog był ale nie wiem dla kogo. Nam nikt go nawet nie zaproponował. Nawet gdy po porodzie trafiłam na salę dla matek z dziećmi. Położne mnie ignorowały bo przecież nie miałam malucha obok. Koszmar. Kangurowac też się nie udało mojemu Mężowi. A tylko on to mógł zrobić bo ja miałam zakaz odwiedzin ze względu na opryszczkę. Piotrek był tylko 23 dni - wyszedł w 36 tygodniu ciąży:)
 
reklama
Ja zrobiłam histerię, jak mnie po porodzie chcieli położyć na sali dla matek z dziećmi i w efekcie wróciłam na patologię ciąży i to było najlepsze, co mogłam zrobić. Nie żałuję nawet tego, że wpakowali we mnie wtedy uspokajacze 🙈
A najlepsze, że lekarz mi argumentował, że tam będę słyszeć ktg. Nie no to lepiej słyszeć płacz dzieci na sali niż ktg...

Staszek dzisiaj marudny po okuliście i transfuzji. Życie.
 
Do góry