Chciałabym opisać tu to co mi się przydarzyło w związku z wkładką domaciczną. Opisałam to tez na innym forum, ale chcę by to doświadczenie było znane jak największej ilości kobiet. Może pomoże to podjąć właściwą decyzję.
Założyłam wkładkę tuż po porodzie, pod koniec połogu. Byłam zmęczona, niedospana, przerażała mnie wizja nastepnej ciąży. Na jednej z wizyt po porodzie lekarz polecił mi wkładkę domaciczną jako bardzo skuteczny sposób antykoncepcji.
Karmiłam piersią bardzo intensywnie i planowałam karmić bardzo długo, przynajmniej do 2 roku życia córki. Nie chciałam stosować pigułek dla karmiących, obawiając się hormonów, które przechodzą w pokarmie do dziecka. Uważałam, że ta forma antykoncepcji nie jest jeszcze sprawdzona co do długofalowych efektów u dzieci stosujących ją matek. Npr po porodzie mnie przerażał swoją nieprzewidywalnością, bałam się kolejnej ciąży.
Gin namówił mnie na założenie wkładki, mówił, że zakłada się ją w prosty sposób i wyjmuje gdy tylko będe chciała, a ciążę moge zajść już w tym samym cyklu.
Sam zabieg zakładania nie bolał choć nie był oczywiscie przyjemny, trwał krótka chwilę.
Jednak od początku nie zaakceptowałam tego ciała obcego w sobie, pamiętam jak wieczorem po załozeniu wkładki leżałam i płakałam żałując że się na to zdecydowałam. Nie było dnia bym o niej nie myślała, ponoć kobiety zapominają, że ja mają.
Nie miałam, żadnych objawów fizycznych, oprócz zmienionego śluzu, którego było znacznie więcej i był non stop bez względu na moment cyklu.
Planowałam mieć wkładkę na okres karmienia piersią gdy nie bedę miała miesiączki, po mimo tego prowadziłam codzienne obserwacje szyjki macicy i temperatury.
Po półtora roku od porodu dostałam miesiączki. Dwa miesiące później zdecydowałam się wyjąć wkładkę. I tu zaczęły sie schody...
Pierwsza próba wyjęcia wkładki w gabinecie ginekologa: z bólu zemdlałam i dostałam drgawek.
Druga próba wyjęcia w gadinecie ginekologa, na silnych lekach przeciwbólowych i relanium: lekarz nie może wyjąć wkładki.
Trzecie próba wyjęcia wkładki w gabinecie, silne leki przeciwbólowe i relanium: lekarz nie może wyjąć wkładki i wypisuje skierowanie do szpitala na zabieg pod narkozą.
Dwa dni później jestem w szpitalu, gdzie lekarze podczas narkozy próbują wyjąć wkładkę. Okazało się, że nie ma jej w macicy, musiała wypaść przemieszczona podczas prób wyjęcia w gabinecie.
Podczas zabiegu histeroskopii pekła szyjka i musiała być szyta.
Po trzech dnia wracam do domu, tego samego dnia dostałam wielkiego krwotoku, krew leciała jak z kranu, pogotowie po przyjeździe stanęło jak wryte, nie wiedzieli co mają robić a krew leciała i leciała. Zabrali mnie do pobliskiego szpitala specjalistycznego. Po przyjeździe do szpitala krwotok samoistnie ustał, lekarze uznali, że macica sie oczyszcza po histeroskopii. Po trzech dniach wróciłam do domu. Minęło dwa tygodnie, wciąz plamiłam. W tym czasie dostałam drugiego krwotoku, był wiekszy niż pierwszy. Znów pogotowie, szpital, prześwitlenia które wykazują, że wkładki nie mam w środku, usg pokazuje ciemną kulkę wewnątrz kanału macicy, lekarz mówią, że to skrzep. Po 10 dniach w szpitalu ordynator powiedział, że poleca nam wrócić do szpitala w którym była robiona histeroskopia, tam mają cała dokumentację, wiedzą co robili.
Jedziemy więc z męzem do drugiego szpitala.
Tam na wejściu robią szczegółowe usg, które po włączeniu opcji Doppler pokazuje, że "skrzep" w kanale szyjki jest w rzeczywistości tętniakiem o szerokosci 0,6 cm. Lekarze wciąż jednak szukali wkładki, ponoć widzieli ją gdzieś w jamie brzusznej, podejrzewali, że przebiła macicę. robią mi kolejne dwa prześwietlenia, które nie pokazują wkładki.
Po ok tygodniu w szpitalu dostałam trzeciego największego krwotoku. Myslę, że gdyby nie zdarzyło sie to w szpitalu, już bym nie żyła...
Podczas krwotoku, gdy z łózka spływały cztery stużki krwi, a ciśnienie było tak silne, ze wybijało ją w górę, lekarze robili szybkie usg. Musiałam podpisać, że w razie "W" zgadzam się na usunięcie macicy(często była o tym mowa we wczesniejszym szpitalu). Pamietam jak złapałam lekarza za rekę i prosiłam, że chce jeszcze urodzić dziecko.
Dostałam narkozę.
Budzę się z rurą w gardle, zdezorietowana. Nachyla się nademną lekarz i mówi, żebym się nie martwiła-macica jest na miejscu.
Okazało się, że w trakcie operacji krwotok był tak silny, że gdyby nie to, że na stole dostawałam krew, umarłabym.
Lekarze wyciągnęli szyjke przez pochwę, rozcieli tętniaka, zminiejszyli jego światło, zszyli i podwiązali naczynie.
Dostałam trzy litry krwi, pamiętam stan gdy serce tłukło sie w piersi i nie mogłam nabrać powietrza. Pytam się co sie dzieje, pielęgniarka odpowida: ma pani bardzo mało krwi, zaraz dostanie pani trasnfuzję i poczuje sie pani lepiej.
Ból podbrzusza i lęk, że znów cos sie stanie, przez pierwsze dni w szpitalu nie dał mi spać, musiałam brać leki nasenne bo lęk był paraliżujący.
Dochodzę juz do siebie choć psychika potrzebuje chyba na to więcej czasu...
Zastanawiam się czy druga ciąża, gdybym nie załozyła wkładki, byłaby faktycznie taka zła? Czy dar życia który moge przekazać ma wywoływac we mnie lęk? Zrobiłam coś co przyniosło straszne efekty, ból, strach, chorobę, która wcale nie musi minąć, bo może spowodować problemy z zajściem i donoszeniem kolejnej ciąży. Być może nie będzie mi juz dane rodzić naturalnie... choć wierzę, że organizm się goi i że wszystko sie poukłada.
Nieraz mam wrażenie, że asekurowanie się ma dać nam poczucie bezpieczeństwa i panowania nad sytuacją a przynosi coś zupełnie nieoczekiwanego co może zabrac nam wszystko...
to moja historia z wkładką. Pewnie jest mnóstwo kobiet stosujących tę metodę antykoncepcji którym nic sie nie dzieje. Sama znam tylko takie, które stosuja z powodzeniem wkładkę od wielu lat. Jednak jesli takie doświadczenie mogło przytrafic się mnie to może i każdej innej kobiecie. Dlatego o tym wszystkim piszę, by te kobiety, które myślą o wkładce, miały szansę zobaczyć co sie dzieje, gdy coś się dzieje nie tak.