Witajcie dziewczyny!
Długo już obserwuje różne fora, ale na żadnym nie odważyłam się napisać. To będzie dla mnie pierwszy raz.
Moja historia...
Od ponad 3 lat staramy się o swoje maleństwo. Początkowo było to luźne liczenie "na oko" dni cyklu i próby w ciemno. W styczniu ubiegłego roku zapytałam mojego lekarza czy to już nie pora, po roku bezowocnych starań, wykonać jakieś badania. Na samym początku miałam 3 cykle monitorowane z czego jeden okazał się bezowulacyjny (złożyła się na to bardzo stresująca sytuacja). Po tym lekarz stwierdził, że on nie jest specjalistą od niepłodności i polecił nam klinikę Vitrolive w Szczecinie z uwagi na nasze miejsce zamieszkania. Pierwsze kroki jakie podjeliśmy było wykonanie na własną rękę badania nasienia męża w Medicusie - co okazało się poźniej kompletną klapą, a sam sposób przeprowadzenia badania pozostawiał wiele do życzenia. W lipcu po wielodniowym wertowaniu internetu zdecydowalam, że wybiorę jednego z lekarzy w klinice Vitrolife (dr Bączkowskiego). Pierwszą wizytę mieliśmy w sierpniu, wcześniej zalecono nam ponowne wykonanie badania nasienia męża ( w tym czasie zmieniliśmy nieco diete, mąż zaczął jeść więcej nabiału oraz przyjmować androvit). Badania nie wyszły rewelacyjne, ale w porównaniu z tym co przedstawiały te z medicusa były o niebo lepsze (nie było problemu z upłynnieniem - tak jak wskazywało poprzednie badanie, lepsza morfologia i podwójna ilość).
Na pierwsze wizycie lekarz przeprowadził z nami wywiad, zlecił mi też wykonanie badań oraz monitoring cyklu. Przez pierwsze 5 miesięcy owulacja występowała - a ciąży jak nie było, tak nie było
![Frown :( :(](data:image/gif;base64,R0lGODlhAQABAIAAAAAAAP///yH5BAEAAAAALAAAAAABAAEAAAIBRAA7)
W styczniu/lutym dostałam skierowanie na HSG. Moja pierwsza wizyta w Szpitalu w Policach okazała się bardzo miła, a na największą pochwałę zasługuje personel, który dokłada wszelkich starań aby nie przysporzyć dodatkowych stresów i zmartwień. Wyniki HSG prawidłowe, oba jajowody drożne, zalecane kolejne próby naturalne i wizyta w Klinice. Czas leciał, a ja wiedzialam, że teraz następnym krokiem jest próba IUI. Biłam się z myślami, bo przecież to znaczyłoby, że jednak coś jest nie tak, że jest problem... Na kolejnej wizycie lekarz dał mi recepte na CLO (5-9) dzień i skierowanie do szpitala na IUI. Mogłam nie pojść... ale zwyciężyła chęć, przecież tyle małżeństw próbuje. Pierwszą próbę IUI miałam na koniec maja. Miałam jeden pęcherzyk, a cały zabieg został wykonany na niepękniętym pęcherzyku, wcześniej podano mi Pregnyl. Nadszedł czas oczekiwań, biłam się z myślami. Raz byłam pełna nadzieji, że może właśnie to, może teraz się udało, może akurat nam było dane za pierwszym razem, minęło 12 dni i nadeszła znienawidzona @. Był czerwiec, w planach wakacje, pomyślałam, że teraz się uda, że jedziemy, wyluzujemy się, zaciążymy -tak jak to jest u wielu par. Wakacje to będzie dla nas okres odpoczynku i relaksu od wszytkiego... Sierpień szybko zleciał, ciąży nie było, nasze wakacje się skończyły, a ja znów miałam iść do lekarza. Wizyta w październiku - najbliższy możliwy termin. Mówiłam sama do siebie, zaczniemy od nowego roku, nie wezme skierowania. 2012 będzie dla nas rokiem prób - stało się inaczej. Na wizycie lekarz wystawił mi skierowanie, a ja juz widziałam siebie jadącą z nadzieją na oddział, wiedziałam, że i tym razem skorzystam.
w listopadzie, po symulacji CLO w 11 dniu cyklu pojechałam do szpitala. Wyrosły piękne 2 pęcherzyki, które w dniu inseminacji miały po 24 mm. 11.11.2011 - pomyślałam, coż za data, nasza szczęsliwa 11 -musi się udać, to zrządzenie losu, że tak mi wypadło...10 dni poźniej zrobiłam test (chyba juz -dziesty w całym okresie starań) -negatywny. Pierwsze co przychodzi do głowy - za wcześnie i dlatego nie wykrył - chciałoby się. Poczekałam do 12 dnia - znów negatywny, ale jeszcze zostaje nadzieja, może jeszcze za szybko, bo przecież nie ma objawów żadnych, ani na okres, ani na dzidziusia. 25.11 - 14 dzien po IUI - ból podbrzusza - już wiedziałam- to był mój wyrok. Przeszłam załamanie, pierwszy raz w życiu nie mogłam opanować tego ścisku w gardle i łez napływających do oczu. Zrozumieć to może tylko kobieta, która przeżywa podobne rozczarowanie, która pragnie dziecka jak żadnej innej rzeczy na całym świecie i gotowa jest oddać wszytko, aby otrzymać dar posiadania potomstwa.
Odpoczywam w grudniu... moja psychika wysiadła. Za kilka dni pewnie przyjdzie znów @, dokładnie 24.12 - na cud nie licze, w moim przypadku wiem już że naturalnie się nie uda - bo skoro tyle czasu nie wyszło, to teraz też nie.
Mam plan... dzis umowilam wizyte, ide 5.01. na koniec miesiąca pojde do szpitala na kolejną próbę. spróbuje 3 razy przez kolejne 3 miesiące. A poźniej... In vitro - jestem zdecydowana.
Mówią - "nie myśl o tym" - ale to tak jakby kazali mi "nie oddychać"...
Życzę Wam wszytkim starającym, aby los dał Wam to szczęście, ten cud i wielki dar jakim jest DZIECKO