Staraliśmy się 4 lata tu w Australii, badania, drożność, , słabe parametry nasienia, 2 kliniki niepłodności. Lekarz dawał nam 7 % szans na powodzenie przy IVF i 2% naturalnie. Lekarz w Polsce - konsultacja online, powiedział, że nie mam szans na swoje dziecko i tylko komórka dawcy może dać nam szsnsę. Dieta, no alko i kawy u mojego męża, suple. Zdecydowaliśmy się na jedną procedurę w Australii i potem wyjazd do Polski (w Australii musisz sama znaleźć dawcę komórki jajowej i jest to strasznie droga, ryzykowna i kosztowna procedura i nie masz anonimowości. Nie mogłam sobie wtedy jeszcze poukładać myśli o dawczyni komórki. Wypłakałam morze łez. Zapłaciliśmy $15000 (bez leków) z góry za pierwszą procedurę. Nie mieliśmy jeszcze państwowego ubezpieczenia. Wywaliłam testy owulacyjne i mieliśmy jeden dosłownie, seks w tym cyklu, ot ostatni dla przyjemności, bo nie wiedziałam jak się będę czuć po lekach. Jak podpisywaliśmy ostatnie zgody i odbierałam leki z apteki leciało mi z nosa i czułam się przeziębiona.
Czekałam na okres, żeby zacząć stymulację. Okres nie przychodził, więc zwaliłam to na menopauzę (41 lat). Tydzień po terminie zrobiłam w końcu test - dwie grube krechy. Nie mogłam uwierzyć. Nie mam pojęcia kiedy była owu w tym cyklu. Wysłali mnie na betę - była bardzo wysoka. Tutaj nie robią przyrostu. Powiedzieli mi, że jestem bardzo w ciąży i do widzenia. Klinika oddałam nam kasę. Całą ciążę było mi niedobrze, mieliśmy problem z trofoblastem na początku, byłam 2 tyg na zwolnieniu, a potem nifty i wszystko dobrze już do końca.
Do dziś uważam, że już nic więcej mi się od życia nie należy bo wygrałam na loterii. Po narodzinach córy, byłam w ciąży naturalnej jeszcze raz. Skończyło się w 10 tygodniu zabiegiem, po 2 tyg czekania na poronienie. Potem dwie procedury w Polsce, jedna na moich komórkach, druga z dawczynią. 4 transfery, dwa biochemy. Gdybym była młodsza, walczyłabym dalej… Powodzenia. Trzymam kciuki za Was wszystkie, zwłaszcza za te, co już nie mają sił nawet czytać wątku