Witajcie! Próbowałam co nieco nadrobić, ale to bez sensu. 5:0 dla Was, bo niby nie ma wielkiego ruchu, ale postów się uzbierało więcej niż myślałam.
My jeśli chodzi o święta to na luzie, bo nie zapraszaliśmy nikogo, tylko będziemy odwiedzać. Ale i tak piekłam, bo Ema lubi pomagać i pyta codziennie czy może mi pomóc i że chce przesiewać mąkę.
Dzisiaj opowiadałam jej, jak będzie wyglądało święcenie. Chyba opisałam to zbyt malowniczo, bo jak ksiądz przeszedł zaglądnęła do święconki i zdezorientowana pyta "mamusiu, a gdzie woda w moim kosycku?"
Ostatnio też sterroryzowała plac zabaw zaczynając od "Dzieci, słuchajcie! Będę lysować kledą, ale mam swoją!". Udało jej się omotać 3 dużo starsze dziewczynki (5-6 lat), które na jej komendę biegały za nią łudząc się, że pokaże im jak rysować kredą (E potrafi narysować kilka kresek). Afera wybuchła dopiero jak zapytały jej o imię no i okazało się, że jedna z nich to też Emilka. Moje dziecko nie przyjmowało tego do wiadomości. Tupała nogą i machała rękami, że tylko ona. Jej najmocniejszy argument brzmiał tak "Nie! Emilka je banana, a ja jem banana!"
Myślałam, że tam padnę. A najlepsze, że ta koza przybiegła do mnie i mówi "Dzieci powiedziały, ze to głupie i nie jest zabawne!". Skąd dzieci uczą się takich kłamstewek?
Oj, i jeszcze jedne hit. Ze 2 tygodnie temu szłyśmy na spacer i E pyta skąd się bierze woda. Powiedziałam, że spod ziemi, ale ona na to "nie, z pękniętej luly wodociągowej" (lekki szok, ale potem też trafiłam na ten odcinek peppy ;p
). Idziemy dalej, a dziecko do mnie "a właśnie! A skąd się biolą dzieci?". Stanęłam jak wryta. To już? Myślałam, że zapyta o to najwcześniej za 10 lat!