No tak teraz mój obiecany opis porodu
Wszystko zaczęło się w sobotę w nocy, ale o tym zorientowałam się dopiero w niedzielę rano. A sobotę wieczorkiem jak zwykle zresztą ustalaliśmy z Tomkiem co będziemy robić w niedzielę. No i stanęło na przedpołudniowym wypadzie do stajni a potem z psiurami na jakiś dłuuuższy spacerek do lasku i obiadek u rodziców. Jak dla mnie bomba ale nie dla naszego maluszka który już w sobotę w nocy zaczął się tak niemiłosiernie wiercić że budziłam się chyba z 10 razy, ale ani razu nie byłam w ubikacji. Jakoś dostękałam do rana, pamiętam była 8.30 jak nasze psiny stwierdziły że dość tego leniuchowania i najwyższy czas wstawać. I co mnie zdziwiło że jedna z nich zamiast, jak to ma w zwyczaju, oblizywać nam wszystko co tylko spod kołdry wystaje zaczęła mnie z uporem maniaka obwąchiwać. Więc wstałam żeby je wypuścić na pole i zaliczyć w końcu kibelek. Wchodzę do łazienki ściągam gatki, a ja jestem cała w śluzie. No cóż, czop śluzowy mamy już a sobą - pomyślałam… ale na resztę nie trzeba było długo czekać, za momencik chlusły wody płodowe…..na początku to była może szklanka. Więc obudziłam Tomka że powinniśmy się zbierać bo chyba zaczynam rodzić, a on ze stoickim spokojem wypalił do mnie tekst „poczekaj tylko się wykąpię”… no myślałam że padnę….No ale nic on się kąpał a ze mnie ciekło…..Ubrałam się, spakowałam co potrzeba i w drogę… po drodze zadzwoniłam do swojego gina, opisałam mu co i jak a on kazał jechać do szpitala, no więc pojechaliśmy najpierw do moich rodziców, zawieźć psiury na przechowanie… potem już prosto do szpitala. No i najpierw na izbę przyjęć…pani była bardzo miła ale powolna jak żółw, a mnie już zaczęło lekko pobolewać (bo wcześniej nic nie czułam). Potem przyszła jakaś pani doktor, która była bardzo niemiła, nie mówiąc już o badaniu….. zero delikatności, no i przy tym badaniu znów ze mnie chlusło konkretnie, więc p. doktor kazała mi się przebrać i zaprowadziła nas na oddział. Tam poczekaliśmy sobie z Tomkiem chwilkę na położną aż skończy bajdurzyć przez telefon. Jak w końcu przyszła to pokazała nam gdzie się możemy ulokować i zabrała mnie na golenie i lewatywkę….. potem nie wiem co się działo bo pół godziny przesiedziałam na kibelku….Jak już się uporłam z zawartością żołądka to poczułam że mnie zaczyna boleć coraz bardziej. Przyszła znów położna podłączyła mnie do KTG i poszła sobie…..za 10 minut przygnała z powrotem że mój gin dzwonił i się o mnie pytał. Była już godzina 12.00 więc po chwili przyszła na drugą zmianę inna położna która po zebraniu wszystkich informacji i zbadaniu mnie powiedziała że pięknie się „otwieram” i że sobie tak poczekamy do 15.00. Już ją chciałam gryźć bo zaczęły mi się skurcze nie na żarty, skakanie na piłce przynosiło małą ulgę ale o chodzeniu nie było mowy, zataczałam się jak pijany zając, a jeszcze dodatkowo byłam głodna jak cholera. Biedny Tomek nie wiedział jak mi ma pomóc….I tak sobie przestękałam kolejną godzinkę jak ni stąd ni zowąd wparowała ta sama położna i do mnie z tekstem czy ja się umawiała z dr.K że będzie przy porodzie, ja jej na to że tak bo to mój lekarz prowadzący, a ona mi na to że właśnie dzwonił że jedzie, no na to Tomek że bardzo dobrze. Nie uwierzycie, jaka zmiana podejścia nastąpiła…… nagle się jakaś dodatkowa pielęgniarka pojawiła, od razu badanko, znów KTG, wyjaśniały mi wszystko po kolei co będą robić i dlaczego…… byłam szoku….. Od razu był tekst że nie będziemy czekać bo nie ma na co (ciekawe że wcześniej mówiła co nnego)…..tak więc jak przyjechał mój gin to byłam już pod kroplóweczką z oksytocynki i leżałam podłączona do KTG, skurcze były już konkretne, a oni sobie wymyślili badanie właśnie podczas jednego z nich, mało ich nie udusiłam, ja tu stękam i kwękam a oni mi łapy w dziurkę wkładają….. no grrrrrrr. Była może koło 15.30 jak mnie wpakowali do wanny… i to było coś fantastycznego, przeleżałam tam chyba kolejną godzinkę, Tomek mnie ciągle polewał prysznicem, to było dla mnie jak zbawienie, w między czasie dostałam zastrzyk na przyspieszenie rozwarcia i czekaliśmy do momentu aż będę miała takie parcie że nie będę mogła wytrzymać… no i nadeszło….. wtedy wyciągnęli mnie z tej wanny jak hipopotamicę z sadzawki, dostałam śliczną nowiutką szpitalną koszulkę i przeprowadzili mnie pod fotel. Tam jeszcze sobie trochę pokwękałam stojąc o niego oparta… i tu lekki wqrw… ja tu rodzę a oni mi się każą oprzeć o fotel i tak stać w rozkroku…. Wydarłam się że się nie rozkraczę bo mi dziecko na podłogę wypadnie….ale mnie uspokoili że to nie możliwe, no i jak już myślałam że tam umrę na stojąco rozkraczona i dupą do wszystkich to stwierdzili że mogę wejść na ten fotel… sama nie wiem jak się tam wgramoliłam ale się udało, no i mój gin do mnie z tekstem żebym nogi zapakowała w „strzemiona” a ja mu na to że nie mogę bo mnie złapał skurcz, a on na to że wie a ja mu na to że skurcz mnie złapał w nogę i muszę ją wyprostować….. trochę go to rozbawiło że tu baba rodzi a tu się skurczem łydki przejmuje. Potem wszystko poszło tak szybko że nie wiem kiedy a miałam mojego Kubusia przy sobie, w książeczce mam wpisane że druga faza trwała 10 minut a mi się wydawało że może ze 2 . Tak więc o 16.50 malutki się pojawił po drugiej stronie brzuszka. Jak już sobie naszego skarbeczka wyoglądaliśmy z Tomkiem i pępowinę tatuś przeciął to mi go zabrali do mierzenia, ważenia itd., Pani pielęgniarka poprosiła Tomka żeby poszedł razem z nimi a ja mu z fotela się drę „tylko aparat weź i rób zdjęcia!!!!”. Potem nastąpił najmniej przyjemny moment całego porodu…szycie…. wspominam je najgorzej, pomimo znieczulenia które dostałam i tego że zostałam nacięta tylko z jednej strony bolało nieziemsko i wydawało mi się że trwało to całe wieki. Kiedy w końcu mój gin skończył przeszłam z fotela na łóżko i tam mi za chwilkę przynieśli Kubusia do karmienia, był taki śliczny malutki i różowiutk i….. zakochałm się w nim po raz drugi, bo pierwszy raz był jak mi go dali na brzuch zaraz po porodzie, i za każdym razem teraz jak na niego patrzę to się od nowa zakoę……
Muszę Wam też napisać że nie wyobrażam sobie porodu bez męża…. Ból nie był mniejszy ale sama obecność Tomka była w jakiś sposób kojąca pomimo że w momencie samego porodu było koło mnie chyba z 6 osób to jednak nie wyobrażam sobie żeby mogło nie być przy mnie mojej drugiej połówki….