Dziewczyny ja jestem cierpliwa, ale już mnie tak szlak trafia, że zaraz pewnie wybuchne... Moja teściowa wiadomo, bardzo pragnęła pierwszego wnuczątka, no ale ogolnie wiedziała ze sie staramy i juz wtedy mówiła zobaczysz, że to nie tak łatwo. Bum. Udalo sie sa pierwszym razem. Potem od początku, ze wszystko sie moze zdazyc.. Ze ta czy ta poronila.. Nie ma co sie cieszyc.. Mozesz stracic... Okej rozumiałam... Tłumaczyłam.
. Jestem juz 9 tydzien..10... 11...12.. Przeszlo mamo to zagrożenie najwieksze..
Prenatalne... Zdrowe mówię, chłopiec... Serce bije... Slucham codziennie... Czuje ruchy.. Ale nie kur.... Wszystko sie moze zdazyc... Jeszcze tyle czasu do rozwiązania... Juz nie wytrzymalam pare razy i mowie, ze szklanka do połowy pelna jest a nie pusta... Ale dalej ona swoje.. Do cholery kiedy można się cieszyc. Jak sie urodzi? A co jak bedzie jednak chore? Mam nie kochac? Juz mam dość... Ludzie mi gratulują, a ona wprost ze to tyle czasu ze wszystko sie moze stać... Ale ja juz mam 15 tydzien.. Jutro 16 zaczynam... Zaraz 5 miesiąc będzie... No ileż można.. Ona na pewno ma urojone w głowie, ze to przez to ze nie chodzimy do kosciola. Na pewno nas spotka kara boska. Sama nie wiem czy ona nie chce dla nas takiej kary..
Juz mi sie beczec chce serio.. Jestem cierpliwa.. Ale mam juz dość.