Ja wczoraj machnęłam mojemu tel z apką, że flo na wczoraj ovulacje wyznaczył i niestety przy jego obecnym trybie pracy i poznych powrotów do domu, nawet to jako ostateczność nie pomogło... i w sumie nawet mi się już odechciało.... więc sama w myslach zaczęłam wymieniać plusy posiadania już prawie odchowanych dzieci i minusy pojawienia się noworodka w domu i nie byłam nawet rozczarowana brakiem sexu. Dziś też nie jestem. I też rano dopadła mnie mysl, kiedy tę temperaturę nawet przestanę mierzyć,bo bezsensu to. W tym miesiącu dopadło mnie pogodzenie się z faktami, ze moja płodność zbliża się ku końcowi, szanse maleją i nawet nadzieje spadają. I zauwazam, że nie towarzyszy mi już nawet skrajny smutek prowadzący do łez. Budzi sie we mnie rozsądek, że to nie jest dobry moment, a im wiecej czasu uplywa, tym mniej dobry się staje. Lepiej sypiam, odkąd w glowie wiecej argumentów na nie, mniej we mnie napięcia i oczekiwania... i mniej spiny o sex, zaczyna mi pasować harmonogram sex w piatek, sobotę i niedzielę a reszta tyg luz
brzmi jak pogodzenie czy odpuszczenie?
I jeszcze jedna mysl sie pojawiła, czy u mnie przez kilka cykli nie pojawiła głowna motywacja, że im bardziej nie wychodzi to czy tym bardziej przez to chce.... odsuwając rozsądek na dalszy plan