Ja poszłam na L4 w 5tc+5, bo pojawił się krwiak i plamienia, było zagrożenie poronieniem. Nie chciałam ani tak szybko iść na L4, nie chciałam też, żeby wszyscy w pracy tak szybko dowiedzieli się, że jestem w ciąży. Bardzo źle się czułam, wymiotowałam i strasznie kręciło mi się w głowie, a dojeżdżam do pracy sama autem 40km w jednąstronę. Po pierwszym badaniu prenatalnym wróciłam do pracy, cieszyłam się kilka dni, bo okazało się, że kolega zza biurka ma dzieci chore na ospę wietrzna, a ja nie jestem odporna (brak przechorowania, brak szczepien). Ale żeby ewentualnie dostać immunoglobuline musiałam zrobić wyniki potwierdzające brak odporności. Dużo stresu mnie to kosztowało, na szczęście się nie zaraziłam. Kolejna wizyta u lekarza prowadzącego ciążę wykazała pewne nieprawidłowości w obrazie usg, trzeba było poszerzyć diagnostykę i tego już nie dźwignęłam, więc w sumie od 16tc byłam na zwolnieniu aż do porodu. Teraz wracam do pracy, na szczęście nikt nie uważa, że siedziałam na L4 bo mi się nie chciało pracować, dlatego po rozmowach z przełożonymi wracam na wyższe stanowisko, dostałam też podwyżkę. Brzmi super, ale jak to będzie naprawdę okaże się po powrocie do pracy.