Dziewczyny jestem załamana. Dziś po pierwszej wizycie, która miała być najwspanialszym dniem dla nas okazało się, że Pani Dr (bardzo nie miła do tego) stwierdziła podejrzenie ciąży pozamacicznej i chciała odesłać mnie do domu wykonać betę i wysłać jej. Oczywiście zalałam się łzami i powiedziałam, że poproszę skierowanie do szpitala bo nie wyobrażam sobie z taką myślą spędzić ani minuty w domu bez opieki. Pojechaliśmy do pierwszego szpitala…. Uwaga wynik bety to 3900. Badania książkowe. Lekarz wypisuje skierowanie do kolejnego szpitala twierdząc, że mój zarodek jest w jajowodzie i w kolejnym szpitalu podejmą decyzję co ze mną. Jedziemy zdruzgotani, załamani do drugiego szpitala… kolejny lekarz bada i dziwi się po 1. Tym co widzi w badaniu czyli brak pęcherzyka (argumentuje tym, że zdarza się tak na wczesnym etapie ciążowym) , nie potwierdza decyzji poprzedniego lekarza i twierdzi, że w jajowodzie nie ma zarodka a właściwie go nie widzi absolutnie przy takim wzroście bety, braku krwawienia i braku ostrego bólu brzucha nie podejmie się zabiegu ani podania leku/zastrzyku, który podaje się w takich przypadkach. Zrobili mi badania zostawili mnie na oddziale. Dwa razy złamali serce / psychikę… mój Mąż pojechał już do domu leżę na tej sali w oczekiwaniu na jutro i nie wiem co ja mam myśleć. Nie mogę się zebrać. Dał mi nadzieję, że jeśli beta wzrośnie jutro to być może pojawi się pęcherzyk. Czy w ogóle ktoś miał tak absurdalnie przykry przypadek jak ja? Jeśli pisze jak masło maślane to przepraszam ale jestem cała zalana łzami sama na sali wokół kobiet w ciąży i milionem myśli w głowie. Nie wiem co to ma oznaczać