Oj, widzę, że małą burzę rozpętałam
Już tłumaczę, jak to jest u nas. Ja od początku zakładałam, że chcę jak najszybciej zacząć wychodzić sama, żeby tata jak najwięcej uczestniczył w życiu dziecka. I udało mi się to już kiedy syn miał niecałe 3 tygodnie. Nie wychodziłam na długo, ale nawet 20 minut samotnego spaceru czy godzinka na zakupach to było zbawienie dla mojej głowy. Zostawiałam odciągnięte mleko, na awaryjne sytuacje było też mm, ale nie chciałam korzystać z tego zbyt często, bo zależało mi na rozkręceniu laktacji, a na początku szło nam ciężko, bo syn prawie w ogóle nie przybierał.
I tak do skończonego 3 tygodnia było fajnie, bo oczywiście karmiliśmy się bardzo często, ale oprócz tego syn uspokajał się np. w wózku czy noszony na rękach, więc się z mężem wymienialiśmy. Ale od samego początku nie było szans, żeby zasnął inaczej niż na spacerze czy przy cycku i to karmiony na leżąco, bo odłożyć się go nie dało. Pierwsze noce były ciężkie, bo ja już miałam dosyć leżenia i tego, że karmienie trwało minimum 40 minut. Zaczęliśmy mu dawać butelkę na jedno nocne karmienie, ale nie było szans, żeby go później uśpić. Uwierzcie, że wymienialiśmy się z mężem - ja go lulałam godzinę, on drugą i nic to nie dawało. Tak czy siak musiałam przystawić do piersi, więc w sumie szybko skończyło się na tym, że syn spał z nami w łóżku, bo bałam się go odłożyć do łóżeczka - gdyby się obudził, musiałabym przez kolejną godzinę dawać mu cycka.
Gdy skończył 4 tygodnie, coś się odmieniło i teraz w dzień gdy usypiam go przy karmieniu, pośpi max pół godziny, w chuście trochę dłużej. Tylko że spanie to jedno, a drugie to ciągły płacz. Już nie uspokaja go wózek ani noszenie na rękach. Trzeba skakać na piłce albo robić przysiady i do tego najlepiej jeszcze mieć włączoną suszarkę. A i tak za chwilę mu się to znudzi i trzeba kombinować inaczej. Ostatnio włożyłam go do chusty, włączyłam suszarkę, dałam smoczka i skakałam na piłce, a i tak potrzebowałam trochę czasu, żeby go uspokoić. Więc tak czy siak w większości przypadków kończy się na cycku, bo nie będę słuchać, jak moje dziecko wręcz się drze i dusi (miał już kilka bezdechów), bo nic innego nie jest w stanie go uspokoić.
I nie myślcie, że nie pozwalam mężowi spróbować. On sam bierze syna na spacer, ale jak się drze przez bite pół godziny, to mu każę wracać. Dzisiaj w nocy pobudki były co godzinę i miałam ochotę wyjść i nie wracać. Miałam już obolałe sutki, mimo prawidłowego przystawiania. Mąż próbował uśpić syna, a ja zakryłam głowę kołdrą, byle tylko nie słuchać tego płaczu, ale jako matka nie jestem w stanie wytrzymać tego zbyt długo. Skończyło się tak, że spał dosłownie z cyckiem w buzi. Jak wypluł, to i tak musiałam mu go praktycznie położyć na twarzy, bo inaczej od razu pobudka z syreną.
Więc to wszystko nie jest takie proste. Ja bardzo chętnie zostawiałabym syna z mężem i poszła sobie na paznokcie czy do fryzjera, gdybym wiedziała, że w tym czasie moje dziecko nie będzie się dusić od płaczu. Każda moja godzina poza domem oznacza godzinę bez snu mojego syna, a on już i tak ma spory deficyt.
Cały czas tłumaczę sobie, że on tego teraz potrzebuje. Ostatnio nocki były naprawdę super, budził się co 3-4 godziny, więc widocznie dzisiaj miał wyjątkową potrzebę ciągłej bliskości i co jako matka innego mogę zrobić niż mu ją zapewnić?
A co do kp - jeszcze w ciąży zakładałam, że chcę karmić minimum pół roku, najlepiej rok. A później przyszła rzeczywistość i okazało się, że nasze kp to droga przez mękę. Płaskie brodawki i półgodzinna walka przed każdym karmieniem, żeby tylko złapał pierś. Jak w szpitalu w końcu udało mi się go przystawić i za chwilę przyszli mi go zabrać na badania to ryczałam, wiedząc, że właśnie zniszczyli pół godziny naszych starań. Później problemy z przyrostem mimo ciągłego wiszenia na piersi. Nie umiałam też przystawić go w innej pozycji niż na leżąco, więc moje plecy odmawiały już posłuszeństwa.
W tamtych chwilach kp wcale nie sprawiało mi przyjemności i parę razy podaliśmy butelkę czy to z moim mlekiem, czy z mm. Chciałam to wszystko rzucić jak najszybciej, bo miałam dość, ale jednocześnie wiedziałam, że będzie mi szkoda tej bliskości. Dałam sobie czas do końca połogu i stwierdziłam, że jeśli wtedy nadal kp będzie dla mnie męczarnią, to z tym skończę. Tymczasem między 3 a 4 tygodniem coś się odmieniło i syn zaczął się najadać w max 20 minut, więc skończyło się wieczne wiszenie na piersi. Wyciągnął mi brodawki, więc mogliśmy też zejść z kapturków. Całkowicie odstawiłam butelki. Nauczyłam się karmienia w innych pozycjach, wykupiłam sobie pakiet empik go i podczas dłuższych karmień po prostu czytam książki. Kp zaczęło mi sprawiać przyjemność, bo uwielbiam patrzeć w te duże oczka, głaskać syna po główce czy rączkach. Nasza droga nie była łatwa, ale teraz cieszę się, że się na to zdecydowałam.
A co do tego, gdybym np nagle trafiła do szpitala, to serio też się nad tym zastanawiałam i nie wiem, co mąż by zrobił. Jestem niemal pewna, że przez pierwszy dzień syn by prawie w ogóle nie spał. Może w końcu by się przestawił, ale nie zamierzam go w ten sposób testować.