Ja chciałabym tylko zapytać czy według Ciebie narzekanie na trudy dnia codziennego wyklucza bycie szczęśliwą osobą?
Ja jestem bardzo szczęśliwą mamą, żoną, kobietą... Doceniam wszystko co los dał dobrego. Mam świadomość, że niektórzy nie mają tyle szczęścia co ja. Ale czy to oznacza, że mam rzygać tęcza i nie mam prawa pomarudzic bo wstaje kilka razy w nocy do noworodka, prawie 2latek ma jakiś szaleńczy bunt i daje popalić nam wszystkim, prezentując skalę swojego głosu podczas darcia się przez pół dnia? Czy choćby na to, że mąż mnie wkurzył, bo jako facet, nie do końca rozumie połóg czy to, że zwyczajnie mieliśmy różne zdanie?
Narzekanie nie umniejsza mojego szczęścia. Wręcz przeciwnie, wyzalenie sie, wyrzucenie tego z siebie, sprawia, że mi lżej, że jestem jeszcze szczęśliwsza. Dla mnie to raczej okaz zdrowia psychicznego... Tego, że radzę sobie z różnymi emocjami. Że pozbywam się negatywnych odczuć. Co złego więc w narzekaniu?