K
Kasia2301
Gość
U mnie jest podobnie. Różnice stanowią spory problem.
Dzień dobry...
Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.
Ania Ślusarczyk (aniaslu)
No dobra...Ale jak to wypracowałaś?Wydaje mi się, ze są różnice między obowiązkami domowymi i zadaniami ekstra.
Obowiazki domowe to są rzeczy, za które dzieci nie dostają nagrody. Mnie za odkurzenie dywanie nikt fanfar nie odgrywa.
Posprzatanie klocków z podłogi, odłożenie talerza do zlewu czy posprzątanie własnych butów w korytarzu mogą doczekać się ustnej pochwały ale nie jakiejś nagrody w postaci ekstra zabawy czy dodatkowej kreskówki.
Zadania ekstra jak np genialne zachowanie u lekarza/dentysty lub ładne dzielenie się zabawkami z bratem mogą zaowocowac dodatkowa przeczytana książeczka lub jednym ekstra dodatkowym smakołykiem. Z czasem nawet nie to, bo takie zachowania to podstawa norm społecznych a nie jakis wyczyn.
I o to w wychowaniu dziecka chodzi. Żeby je przygotować do jako takiego funkcjonowania w społeczeństwie.
Ja do przedszkola posyłam i o tym nie dyskutuje.
Stawiam obiad na stole i nie cuduje. Jak nie chcą jeść to nie jedzą. Z głodu nie umrą. Ja nie będę dwudziestu dan gotować, żeby wszystkim pasowało.
Nie toleruję bicia, złośliwości i kłamstwa.
Ale już kłócić się werbalnie mogą ile dusza zapragnie.
Jak nabałagania to maja posprzątać.
Jak coś zniszczą to nie dostają drugiego egzemplarza.
Nie reaguje na pokazywanie palcem, dziwne dźwięki typu yyyy. Każe używać slow.
Nie latam i nie przynoszę rzeczy na każde zawołanie. Chcesz swój kocyk? Idz i go sobie znajdz. Nie jestem na etapie sluzacej. Taki luksus maja tylko w wypadku choroby lub ciężkiej niemocy. Czyli w moim przypadku niezwykle rzadko, bo ani jedno ani drugie mi nie choruje.
Wymagam ale jestem sprawiedliwa.
Oczekuje ze sobie poradzą z podstawowymi życiowymi sytuacjami ale zawsze jestem dostępna, żeby się przytulić czy wysłuchać problemu. Choćby nie wiem jakiego błahego.
Moj dom to nie demokracja a ja nie jestem najlepsza przyjaciółka. Jestem matka i póki co moje zasady obowiązują.
Z czasem jak dzieci podrosną i będą mówić i myśleć nieco bardziej sensownie to możemy o pewnych zasadach podyskutować i chętnie posłucham jak to wyglada z drugiej strony. Ale póki co w wieku 4.5 roku i 2.5 roku nie będą mi mówić jak mam tańczyć. W życiu rzadko kiedy coś się kręci wokół tego, kto po prostu zada i wymaga.
A żeby nie było, oboje maja asertywnosc mocno wykształcona i nie dają sobie w kasze dmuchać. Są dnie, kiedy czuje się jak po Rewolucji Pazdziernikowej ale widzę efekty i to mnie motywuje jeszcze bardziej.
No dobra...Ale jak to wypracowałaś?
To jest sposób, ale u mnie syn dostaje jeszcze większej histerii.
No prosze...Da się? Da. Ale potrzebna jest współpraca z tata. Może go przekonam. Te histetie nie zdarzają się często,ale jednak się pojawiają. Widzę, że testuje i będą na ile może sobie pozwolić. Dzięki za rady.Jak? Ciężka praca. I jeszcze nie jestem do końca zadowolona.
Jak mówiłam „podnieś buty” a dziecko miało to w dupie, to szlam, brałam za rękę, prowadziłam do butów i miało podnieść. I owszem, córka urządzała taka histerie, ze głowa mała. Rzucala się po podłodze, wrzeszczała. Nic nie robiłam. Siadalam i patrzyłam. Ja nie tłumacze niczego dziecku jak ono wrzeszczy.
Sama spróbuj. Zacznij wrzeszczeć a ja ci będę tłumaczyć na czym polega roznica między zabójstwem a morderstwem. Zrozumiesz? Guzik. Większości nawet nie usłyszysz.
No wiec ja jak dziecko wrzeszczy to siadam obok i nic nie mówię. Kilka razy było tak, ze córka z tego wszystkiego zasnęła. No to trudno. Niech leży i śpi. Jak wstanie to te buty podniesie. I podniosła. Potem jeszcze kilka razy spróbowała ale mówiłam jej krotko, ze takie coś niczego nie zmieni i po prostu podniesie te buty jak juz wstanie. Albo przestanie. Mnie ryba kiedy, grunt żeby wykonać.
Na szczęście jej brat jest mniej uparty.
Z talerzami to samo. ”Odnieś do zlewu”. Nie. Nie? Idę, biorę za rękę i robi. Nauczyli się, ze pewne rzeczy są nieuniknione. Niczym smierć i podatki.
Podaje obiad i naprawde mam w nosie czy zjedzą czy nie. Zdrowe fizycznie i emocjonalnie dziecko się samo na smierć nie zaglodzi. Kolejny posiłek jest wtedy a wtedy i tyle. Może po prostu nie są głodni? Ja tez czasami jem z rozsadku.
Na bicie mówię, ze byle cep może uderzyć. Używanie slow wymaga inteligencji.
O kłamstwie tłumacze, ze jeśli tylko powiedzą prawdę to nie będę się gniewać. I nie gniewam się nawet jeśli mówią, ze właśnie pomalowali mi glowna ścianę w salonie niezmywalnymi mazakami. Kto zna Sharpie ten wie o czym mówię. Wtedy mówię, ze dziękuje za szczerość. Doceniam i się nie gniewam. Ten aspekt to nadal praca w toku ale już widzę po córce, ze ona docenia takie podejście. Jak łapie na tanim klamstwie to mówię, ze wiem o kłamstwie i jestem rozczarowana.
Kloski, książki i pierdoly maja sprzątać i tyle. Jak odmawiali to szlam, brałam za rękę, prowadziłam do bałaganu i tyle. Zaczynałam razem z nimi a potem tylko pokazywałam gdzie pominęli zabawki.
Jak coś zniszczą to trudno. Muszę się nauczyć, ze każde postępowanie ma konsekwencje. Zniszczysz coś, to więcej tego mieć nie będziesz. Proste. Takie jest życie i tyle. Nie płacze, nie martwię się o to. To ich strata nie moja.
Konsekwencja i już.
Dzieci maja wiedzieć, ze jak mówię nie, to to oznacza nie. I tyle.
Maja dużo swobód i daje im duży wybór w kwestiach np które ubranie założyć, które buty, która droga jechać do domu (akurat mam tak, ze czy pojadę prosto, w lewo czy w prawo to i tak trafie do domu). Mogą wybrać gdzie chcą jechać na weekend, czy mam upiec ciasto czekoladowe czy cytrynowe. Czy chcą malować, skakać na trampolinie czy zbudować ogromna wieże z klocków.
W sklepie wydaje krótkie polecania. Podaje np cebule i mówię „wrzuć do koszyka”. Wszystko to, co się nie potłuczeń przy brutalnym zetknięciu z koszykiem daje dzieciom do włożenia. Słoiki układam sama.
Jasne, ze w sklepie chcą a to jogurt a to coś tam ale jakos tak wyszło, ze wybierają zazwyczaj ulubione owoce i jogurty naturalne. Jedynym wyjątkiem jest jogurt waniliowy. Jak proszą o czekoladkę to mówię, ze mogę kupić ale to nie oznacza, ze od razu ja dostają. Kupuje jak uważam, ze potrzeba. A jak nie to proszę sobie wybrać w zamian owoc. Albo owoc albo nic. Zazwyczaj coś z owoców wybiorą. Jeszcze żadne mi się w sklepie nie walnęło na glebę.
Bułek mi się kiedyś walnął na glebę w malpim gaju pełnym ludzi. Miał niecałe dwa latka. Ponieważ nic do niego nie docierało wiec tak sobie siedziałam z nim na podłodze przez pół godziny mając totalnie w odwloku cała resztę ludzkości. Bo każdy, kto ma dziecko napewno był sam w takiej sytuacji i powinien wiedzieć ze to nie jest racjonalne i niewiele da się z tym zrobić. Granitowy spokój.
On sobie powrzeszczal, pokłócił się, mimo, ze nic do niego nie mówiłam. Aż w końcu usiadł, spojrzał się na mnie smutno. Spytałam czy chce swój ukochany kocyk? Chciał. Podałam, przytuliłam i tyle. Wstał, posiedział chwile ze mną przy stole aż w końcu poleciał się bawić.
Bułek jest łatwiejszy w obyciu niż moja córka. Ale tez ma charakterek i kłócić się potrafi na zabój.
No prosze...Da się? Da. Ale potrzebna jest współpraca z tata. Może go przekonam. Te histetie nie zdarzają się często,ale jednak się pojawiają. Widzę, że testuje i będą na ile może sobie pozwolić. Dzięki za rady.