Doczytałam Was, ale wybaczcie - nie odpiszę. Jutro postaram się Wam odpisać, z samego rana, jeszcze zanim znów się zacznie. Dziś tylko parę słów z pola bitwy.
Chyba przechwaliłam ten remont. Dziś się okazało, że połowa gniazdek to jakaś lipa i pół dnia teść męczył się z elektryką. Na szczęście już się udało. Duży pokój pomalowany, karnisz zawieszony - tylko posprzątać podłogi, umyć okno i wstawić meble. Zrezygnowaliśmy z tych, które tam są. Aro zdecydował, że kupimy Biedronkowe komody (mamy już taki regał i ławę - solidne i ładne, a co najważniejsze - tanie). Na nasze klamoty miejsca na pewno starczy, bo są 2 szafy zabudowane. Usuniemy tylko szafki. U Mikołaja zabrakło czasu na położenie tapety, ale już paski przygotowane. Rano z teściem będziemy smarować klejem i przyklejać. Nieco opóźnienia, ale jest jeszcze szansa nadrobić tempo.
Gorzej że mną jako pomocnikiem. Mikołaj mnie dziś nastraszył. Pojechałam po Aro do pracy (żeby szybciej dotarł i pomógł Tacie) i zauważyłam, że brzuch wyjątkowo miękki. Masakrycznie miękki. Uzmysłowiłam sobie, że całe do południa był cicho. Przerażenie. Już myślałam "pędem do szpitala". Rozpłakałam się w aucie ale w tym momencie Młody się obrócił i przyłożył (nie mocno ale jednak). Uff. Potem już całkiem się rozbrykał, ale przyhamowałam jeszcze bardziej z "pracami". Bo w sumie ja tam nic nie robię. Czasem coś podam, podjadę do sklepu, przygotuję herbatę i coś do zjedzenia, albo przetrę mopem kawałek podłogi. Przede wszystkim to siedzę na wersalce i dotrzymuję towarzystwa, więc chyba nie ma powodu do obaw, że się przemęczę.
No i na dłoniach wyskoczyło mi jakieś uczulenie - najprawdopodobniej od pyłu który tam jest. Posmarowałam kremem i już jest trochę lepiej. Ale chcą się mnie całkiem wyłączyć z remontowania. Jutro może dojedzie teściowa, żeby zając moje miejsce. A ja będę tylko ewentualnym szoferem...
Miało być krótko, a wyszło jak zwykle. Przepraszam.
Dobranoc
----
Ale mi się chce leżeć… Dobrze, że Aro dziś krócej pracuje, to szybciej będzie mógł zabrać się do pracy z Tatą (a ja będę sobie leżeć i patrzeć – przynajmniej trochę).
Na razie nie mam jak zrobić zdjęcia, bo nasz aparat pojechał wczoraj do Niemiec (brat Ara wyjechał na kilkudniową wycieczkę), a z telefonu kiepsko wychodzą. Szału nie będzie, bo nie robimy nic wymyślnego. Ot, aby odświeżyć (a przy okazji wychodzą różne cuda, więc na bieżąco się robi, żeby później nie było cyrków).
Justa, jak tam po spotkaniu?
Truskawki – mnie chyba nie ciągnie do nich. Koktajli też nie bardzo mogę, bo po mleku mam zgagę (dziwne, bo większości to właśnie mleko pomaga się jej pozbyć). Ale czereśni to bym zjadła…
Natis – 31 tabletek? Ale robią z Ciebie lekomanke. Żebyś tylko później nie miała problemów, jak po ciąży nagle wszystko odstawisz. Tyle miesięcy organizm przyzwyczajony – może się domagać… Mam nadzieję, że te kłopoty nie dadzą Ci aż tak w kość.
Wenusjanka – masz fajną sąsiadkę – kocham konie. I super mama. My nie mamy żadnego ogródka – ale chyba dobrze, bo nie lubię robić w ziemi. Został mi uraz z dzieciństwa jak rodzice mieli działkę (na drugim końcu miasta) i jeździło się tam przymusowo (a to pielenie, a to zbieranie owoców, a to coś znów). Wolę gdzieś się wybrać, pospacerować…
Madzia – jesteś jeszcze lepsza ode mnie. U mnie się utrzymał tylko 1 mały kaktusik, którego podlewam, jak mi się przypomni (średnio raz w miesiącu). Musze chyba sobie sprawić różę jerychońską – niewymagające, a ładne.
Dmuchawiec – dobrze, że u Marysi obyło się bez antybiotyku.
Kingusia – jak dziś humor? Lepszy. Mam takie samo marzenie, własne kąty. I też nie ma na razie na to widoków. Ale nadzieja umiera ostatnia. ;-)
Terii – zdrówka dla synka. Jak dzisiaj?
Narodziny Mikołaj coraz realniej przypadają na Ostródę. Wyjazd Ara zapowiadają na maj – czerwiec. Nie podoba mi się, że musi jechać, a już w ogóle załamuje, że on Mikołaja może zobaczyć dopiero po miesiącu! Mam nadzieję, że tak nie będzie…