No niestety - "człowiek człowiekowi wilkiem" i za bardzo na wyrozumiałość nie ma co liczyć. W sumie to się cieszę, że ciążę zaczęłam od leżenia w szpitalu, bo mam spokój z komentarzami, że "ciąża to nie choroba". Ja się rzeczywiście czuję fatalnie i jak jechałam na to pobranie krwi, to myślałam nawet sobie o tym, co ja bym zrobiła, gdybym nie była na zwolnieniu. Moje mdłości przypominają chorobę morską. Moim domownikom, gdy zaczęli marudzić, że ciągle marudzę przypomniałam naszą wspólną historię, jak kiedyś taką starą, niedużą drewnianą łajbą popłynęliśmy na ocean oglądać delfiny. Delfiny były, kapitan starał się nam je pokazać ze wszystkich stron, ale my ich nie pamiętamy. Jedyne co pamiętaliśmy z wyprawy, to mdłości, woreczki i przechyły przez burtę. W akcie desperacji między pawiami A. zrobił jedną fotkę delfinom i stąd moja córka w ogóle wie, że rzeczywiście one tam były. Odwołanie do ich własnych przeżyć poskutkowało - nikt już nie komentuje, a wręcz pomagają jak mogą. Rzeczywiście - jest jak z tymi delfinami. Tj. nie potrafię się na niczym skupić, tak się źle czuję. Nie ma jednak chyba skutecznej metody, żeby do wyobraźni przemówić innym, bo trudno odwołać się do ich przeżyć. Moi szefowie wielokrotnie opowiadali, jak to ich żony do porodu pracowały. Zresztą - po tylu latach pewnie wcale nie pamiętają, że były jakieś problemy. Jak sobie przypomnę te opowieści o heroicznych dokonaniach żon moich szefów, cieszę się, że zaliczyłam szpital, bo nikt mi teraz nie powie, że jestem leń, nierób czy użalam się nad sobą.
Ale to tak jest. Kiedyś moja mama przyczepiła się do mnie, że mam w domu bałagan. Zapytałam jej, czy pamięta jak wygladał jej dom, gdy pracowała, a ja byłam mała. Na szczęście zdołała sobie przypomnieć i nie tylko przestała się czepiać, ale wręcz zaczęła mi bardziej pomagać :-)
Tylko co powiedzieć takiemu dziadowi w poczekalni? Z reguły staram się też nie wchodzić w dyskusje, bo to do niczego nie prowadzi.