panna.migotka
Zaangażowana w BB
Hej. Jestem tu pierwszy raz...
Jutro mam zabieg łyżeczkowania. Na piątkowej wizycie (13/14tc) okazało się, że serduszko nie bije, że mój kochany i tak bardzo upragniony Aniołek przestał się rozwijać w 11 tygodniu. Na skierowaniu do szpitala mam wpisane podejrzenie zaśniadu.
To była moja pierwsza ciąża, mam 24 lata. W tamtym roku skończyłam studia i uznaliśmy z Mężem, że to odpowiedni czas na dzidzię. Nasze starania zaczęliśmy w maju, a w grudniu zobaczyłam dwie kreski na teście - cieszyliśmy się jak wariaty. W Wigilię oznajmiliśmy rodzicom, że zostaną dziadkami. Oczywiście radość była niesamowita. 31 grudnia miałam pierwsze usg, wg którego był to 6t4d. Było widać jedynie pęcherzyk i ciałko żółte. Wprawdzie wiek ciąży, zgadzał się z moimi wyliczeniami, ale denerwowałam się, że nie widać jeszcze zarodka. Pod koniec stycznia drugie usg. Widać dzidziusia, serduszko bije, wiek ciąży wg usg - 8t5d, czyli kolejny tydzień "poślizgu". Nie zgadzało się nic, ale lekarz pocieszał, że to się zdarza, że przecież nie wiem kiedy dokładnie miałam owulację, że najważniejsze że serduszko dobrze bije, że usg też może się mylić itp. Termin porodu wyznaczono na 21.08. Byłam spokojna, mimo że miałam jakieś dziwne przeczucia. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że coś jest nie tak. Dodatkowo, od połowy stycznia zaczęły się mdłości i wymioty. Wszyscy pocieszali mnie, że to dobry znak... W tym czasie schudłam 5 kg. Oczywiście wkręciłam się w forum (sierpniówki 2013), oglądałam ciuszki, wózeczki i wszystko planowałam. Kiedy minął 12 tc byłam szczęśliwa, że już właściwie I trymestr mam za sobą.
Piątkowa wizyta. Od rana chodziłam jak na szpilkach. Do lekarza poszłam razem z Mężem, kiedy weszłam do gabinetu powiedziałam lekarzowi, że chciałabym zawołać Męża jak będziemy robić usg. Najpierw zbadał mnie w tradycyjny sposób i oznajmił, że szyjka ładnie ułożona, że wygląda wszystko dobrze. Położyłam się na stole do usg, lekarz powiedział, że najpierw zrobi mi usg przez pochwę, a do tego przez brzuch zawołamy Męża. Kiedy na monitorze pojawił się obraz już wiedziałam, że coś jest nie tak... Niewiele pamiętam. Pierwsze słowa lekarza, "nie jest dobrze", słyszę je teraz cały czas. Byłam tak mocno zszokowana i zapłakana, że nie wiem co lekarz potem do mnie mówił. Pokazywał mi kosmówkę, mówił że jest mocno przerośnięta i że wygląda to na zaśniad. Nie pamiętam nawet, jak się później ubrałam i co się dalej działo. Dostałam skierowanie do szpitala i wyszłam z gabinetu. W poczekalni było kilka osób, a ja wyszłam rycząc. Mąż od razu mnie przytulił, chociaż nie widział co się właściwie stało, bo nie mogłam z siebie słowa wydobyć... Lekarz zawołał Męża do siebie i wszystko mu wytłumaczył. A ja siedziałam, wciąż płacząc, przy tych wszystkich ciężarnych kobietach, które bały się nawet na mnie spojrzeć...
Po powrocie do domu rozpacz, płacz. I myśli, dlaczego ja, dlaczego nam się to przytrafiło, czy czymś zawiniłam? Wciąż jestem zła, że życie jest niesprawiedliwe, że mieliśmy takie piękne plany i wszystko legło w gruzach. Rozpamiętuję każdy tydzień ciąży i szukam swojej winy... Patrzę na brzuch i myślę, że mój Aniołek nie żyje
Teraz już jest chyba lepiej. Mam duże wsparcie w rodzinie. Myślę sobie, że jestem jeszcze młoda i mamy z Mężem mnóstwo czasu. Że wiele kobiet przechodzi przez to co ja i to nie jest niczyja wina. Że są gorsze tragedie w życiu. Że może to ma jakiś sens? Mimo to wciąż nie mogę powstrzymać płaczu, nie mogę się pozbierać
Jutro rano jadę do szpitala. Boję się okropnie. Narkozy, zabiegu. Tego, że badanie histopatologiczne pokaże, że to zaśniad. Że będziemy musieli odłożyć starania na rok...
Jutro mam zabieg łyżeczkowania. Na piątkowej wizycie (13/14tc) okazało się, że serduszko nie bije, że mój kochany i tak bardzo upragniony Aniołek przestał się rozwijać w 11 tygodniu. Na skierowaniu do szpitala mam wpisane podejrzenie zaśniadu.
To była moja pierwsza ciąża, mam 24 lata. W tamtym roku skończyłam studia i uznaliśmy z Mężem, że to odpowiedni czas na dzidzię. Nasze starania zaczęliśmy w maju, a w grudniu zobaczyłam dwie kreski na teście - cieszyliśmy się jak wariaty. W Wigilię oznajmiliśmy rodzicom, że zostaną dziadkami. Oczywiście radość była niesamowita. 31 grudnia miałam pierwsze usg, wg którego był to 6t4d. Było widać jedynie pęcherzyk i ciałko żółte. Wprawdzie wiek ciąży, zgadzał się z moimi wyliczeniami, ale denerwowałam się, że nie widać jeszcze zarodka. Pod koniec stycznia drugie usg. Widać dzidziusia, serduszko bije, wiek ciąży wg usg - 8t5d, czyli kolejny tydzień "poślizgu". Nie zgadzało się nic, ale lekarz pocieszał, że to się zdarza, że przecież nie wiem kiedy dokładnie miałam owulację, że najważniejsze że serduszko dobrze bije, że usg też może się mylić itp. Termin porodu wyznaczono na 21.08. Byłam spokojna, mimo że miałam jakieś dziwne przeczucia. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że coś jest nie tak. Dodatkowo, od połowy stycznia zaczęły się mdłości i wymioty. Wszyscy pocieszali mnie, że to dobry znak... W tym czasie schudłam 5 kg. Oczywiście wkręciłam się w forum (sierpniówki 2013), oglądałam ciuszki, wózeczki i wszystko planowałam. Kiedy minął 12 tc byłam szczęśliwa, że już właściwie I trymestr mam za sobą.
Piątkowa wizyta. Od rana chodziłam jak na szpilkach. Do lekarza poszłam razem z Mężem, kiedy weszłam do gabinetu powiedziałam lekarzowi, że chciałabym zawołać Męża jak będziemy robić usg. Najpierw zbadał mnie w tradycyjny sposób i oznajmił, że szyjka ładnie ułożona, że wygląda wszystko dobrze. Położyłam się na stole do usg, lekarz powiedział, że najpierw zrobi mi usg przez pochwę, a do tego przez brzuch zawołamy Męża. Kiedy na monitorze pojawił się obraz już wiedziałam, że coś jest nie tak... Niewiele pamiętam. Pierwsze słowa lekarza, "nie jest dobrze", słyszę je teraz cały czas. Byłam tak mocno zszokowana i zapłakana, że nie wiem co lekarz potem do mnie mówił. Pokazywał mi kosmówkę, mówił że jest mocno przerośnięta i że wygląda to na zaśniad. Nie pamiętam nawet, jak się później ubrałam i co się dalej działo. Dostałam skierowanie do szpitala i wyszłam z gabinetu. W poczekalni było kilka osób, a ja wyszłam rycząc. Mąż od razu mnie przytulił, chociaż nie widział co się właściwie stało, bo nie mogłam z siebie słowa wydobyć... Lekarz zawołał Męża do siebie i wszystko mu wytłumaczył. A ja siedziałam, wciąż płacząc, przy tych wszystkich ciężarnych kobietach, które bały się nawet na mnie spojrzeć...
Po powrocie do domu rozpacz, płacz. I myśli, dlaczego ja, dlaczego nam się to przytrafiło, czy czymś zawiniłam? Wciąż jestem zła, że życie jest niesprawiedliwe, że mieliśmy takie piękne plany i wszystko legło w gruzach. Rozpamiętuję każdy tydzień ciąży i szukam swojej winy... Patrzę na brzuch i myślę, że mój Aniołek nie żyje
Teraz już jest chyba lepiej. Mam duże wsparcie w rodzinie. Myślę sobie, że jestem jeszcze młoda i mamy z Mężem mnóstwo czasu. Że wiele kobiet przechodzi przez to co ja i to nie jest niczyja wina. Że są gorsze tragedie w życiu. Że może to ma jakiś sens? Mimo to wciąż nie mogę powstrzymać płaczu, nie mogę się pozbierać
Jutro rano jadę do szpitala. Boję się okropnie. Narkozy, zabiegu. Tego, że badanie histopatologiczne pokaże, że to zaśniad. Że będziemy musieli odłożyć starania na rok...