reklama
caltha
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 17 Luty 2014
- Postów
- 9 989
jak u Ciebie? nie odzywasz się - oby było okHey ..
Caltha uda się .. jestem w 7 tyg ,ale oczywiście jest i bonus w postaci krwiaka przy jajowodzie jakby,w poniedziałek mam wizytę wiec boje się jak cholera .... odczuwam dyskomfort po tej stronie i czuje ten jajowod .... zresztą bywały i takie @ ze miałam jakby skurcze z tego jajowodu powiem ci ze masakra .... teraz ma szczęście jest umiejscowiona w macicy ... cykle tez wróciły do normy ...
swoją drogą strasznie jakoś przeżyłam ta moja cp .. często o tym myślę choć nie powinnam ....
Dove przykro ze i ciebie to spotkało ..swoją drogą cc i infekcje maja
niestety wpływ na cp .... wiadomo teraz jesteśmy bardziej obciążone ale jak widać na moim przykładzie jest nadzieja ze będzie dobrze ....
Wysłane z mojego SM-A300FU przy użyciu Tapatalka
- Dołączył(a)
- 3 Styczeń 2017
- Postów
- 3
Cześć
Przez pół roku z mężem staraliśmy się o dziecko. Zaczynałam się już zastanawiać, dlaczego się nie udaje. Na początku października ginekolog powiedział mi, że mam policystyczne jajniki, więc będzie mi trudniej zajść w ciążę, a NFZ płaci za leczenie dopiero po roku bezowocnych starań. Tak więc nastawiłam się na dłuższe czekanie. Mimo to kupiłam testy owulacyjne, żeby już na pewno trafiać w odpowiednie dni. 28 października testy wykazały, że powinnam mieć owulację. Następny okres się spóźniał. 16 listopada zrobiłam test - wyszły dwie kreski. Nie wierzyłam, że mam takie szczęście. 20.11 zrobiłam Bhcg, wynik wskazywał na czwarty tydzień. Tą wartość zapamiętam chyba na całe życie, 578. Niepokoiło mnie tylko lekkie plamienie, ale wszędzie czytałam, że to się zdarza, poza tym myślałam, że to może implantacja. Następnego dnia od rana było mi trochę niedobrze. Śniadanie wmusiłam w siebie z rozsądku i poszłam do pracy. W pracy mdłości nie ustępowały. Trochę mi się wydawało za wcześnie na takie objawy, ale w końcu każda kobieta przechodzi to inaczej... Ale wtedy dołączył do tego wszystkiego ból w dole brzucha, dużo silniejszy niż przy okresie. W łazience zobaczyłam, że krwawię. Nie jakoś bardzo, ale to już nie było brunatne plamienie, tylko żywa krew. Natychmiast pobiegłam do ginekologa. Na USG nie udało się nic zobaczyć, lekarka mówiła, że jest jeszcze za wcześnie. Dostałam syntetyczny progesteron i skierowanie na badanie grupy krwi, do tego przykaz odpoczywać, a za 10 dni do kontroli. Przeleżałam więc te 10 dni, martwiąc się, bojąc i obwiniając siebie za to, że nie mogę nawet porządnie zajść w ciążę jak normalna kobieta. Potem na USG znowu nic nie było widać, więc zostałam odesłana do szpitala w trybie natychmiastowym. Tam okazało się, że progesteron zadziałał. Ciąża się utrzymała i miała już 6 tygodni. Tyle tylko, że postanowiła zagnieździć się w jajowodzie. Kiedy to usłyszałam, rozpłakałam się. Wiedziałam, co to oznacza - muszę podjąć decyzję o śmierci mojego dziecka. Operowano mnie natychmiast, jak tylko zwolniła się sala. Nie udało się uratować jajowodu. Wszystko goiło się bardzo dobrze, następnego dnia nawet nie potrzebowałam leków przeciwbólowych - błogosławiony niech będzie wynalazca laparoskopii. 48 godzin po operacji byłam już w domu. Od samego początku miałam opiekę psychologa, księdza (kwestia religii też jest dla mnie bardzo ważna) i rodziny. Po dwóch tygodniach zrobiliśmy symboliczny pogrzeb naszego dziecka. Pomogło mi to dojść do siebie. Ale ciągle pozostał pewien problem - z seksem. Technicznie wszystko jest ok, ginekolog na kontroli po trzech tygodniach od zabiegu kazał działać. Nie spieszymy się z mężem, on dziwi się, ale rozumie, że nie jest mi łatwo się przełamać. Przez jakiś czas pozostawaliśmy przy grze wstępnej, wszystko było w porządku. Myślałam, że jestem gotowa na normalny seks. Ale kiedy zaczęliśmy, do oczu napłynęły mi łzy, a całe podniecenie minęło jak ręką odjął. Nie rozumiem, co się ze mną dzieje. Boję się, że nie będę już potrafiła cieszyć się seksem tak jak wcześniej. Powiedzcie, jak to wyglądało u was? Jak długo trwało, zanim się przełamałyście, zanim wasze życie wróciło do normy?
Przez pół roku z mężem staraliśmy się o dziecko. Zaczynałam się już zastanawiać, dlaczego się nie udaje. Na początku października ginekolog powiedział mi, że mam policystyczne jajniki, więc będzie mi trudniej zajść w ciążę, a NFZ płaci za leczenie dopiero po roku bezowocnych starań. Tak więc nastawiłam się na dłuższe czekanie. Mimo to kupiłam testy owulacyjne, żeby już na pewno trafiać w odpowiednie dni. 28 października testy wykazały, że powinnam mieć owulację. Następny okres się spóźniał. 16 listopada zrobiłam test - wyszły dwie kreski. Nie wierzyłam, że mam takie szczęście. 20.11 zrobiłam Bhcg, wynik wskazywał na czwarty tydzień. Tą wartość zapamiętam chyba na całe życie, 578. Niepokoiło mnie tylko lekkie plamienie, ale wszędzie czytałam, że to się zdarza, poza tym myślałam, że to może implantacja. Następnego dnia od rana było mi trochę niedobrze. Śniadanie wmusiłam w siebie z rozsądku i poszłam do pracy. W pracy mdłości nie ustępowały. Trochę mi się wydawało za wcześnie na takie objawy, ale w końcu każda kobieta przechodzi to inaczej... Ale wtedy dołączył do tego wszystkiego ból w dole brzucha, dużo silniejszy niż przy okresie. W łazience zobaczyłam, że krwawię. Nie jakoś bardzo, ale to już nie było brunatne plamienie, tylko żywa krew. Natychmiast pobiegłam do ginekologa. Na USG nie udało się nic zobaczyć, lekarka mówiła, że jest jeszcze za wcześnie. Dostałam syntetyczny progesteron i skierowanie na badanie grupy krwi, do tego przykaz odpoczywać, a za 10 dni do kontroli. Przeleżałam więc te 10 dni, martwiąc się, bojąc i obwiniając siebie za to, że nie mogę nawet porządnie zajść w ciążę jak normalna kobieta. Potem na USG znowu nic nie było widać, więc zostałam odesłana do szpitala w trybie natychmiastowym. Tam okazało się, że progesteron zadziałał. Ciąża się utrzymała i miała już 6 tygodni. Tyle tylko, że postanowiła zagnieździć się w jajowodzie. Kiedy to usłyszałam, rozpłakałam się. Wiedziałam, co to oznacza - muszę podjąć decyzję o śmierci mojego dziecka. Operowano mnie natychmiast, jak tylko zwolniła się sala. Nie udało się uratować jajowodu. Wszystko goiło się bardzo dobrze, następnego dnia nawet nie potrzebowałam leków przeciwbólowych - błogosławiony niech będzie wynalazca laparoskopii. 48 godzin po operacji byłam już w domu. Od samego początku miałam opiekę psychologa, księdza (kwestia religii też jest dla mnie bardzo ważna) i rodziny. Po dwóch tygodniach zrobiliśmy symboliczny pogrzeb naszego dziecka. Pomogło mi to dojść do siebie. Ale ciągle pozostał pewien problem - z seksem. Technicznie wszystko jest ok, ginekolog na kontroli po trzech tygodniach od zabiegu kazał działać. Nie spieszymy się z mężem, on dziwi się, ale rozumie, że nie jest mi łatwo się przełamać. Przez jakiś czas pozostawaliśmy przy grze wstępnej, wszystko było w porządku. Myślałam, że jestem gotowa na normalny seks. Ale kiedy zaczęliśmy, do oczu napłynęły mi łzy, a całe podniecenie minęło jak ręką odjął. Nie rozumiem, co się ze mną dzieje. Boję się, że nie będę już potrafiła cieszyć się seksem tak jak wcześniej. Powiedzcie, jak to wyglądało u was? Jak długo trwało, zanim się przełamałyście, zanim wasze życie wróciło do normy?
anula88
MAMY SIEBIE :0)
- Dołączył(a)
- 20 Listopad 2006
- Postów
- 9 933
Serdecznie Ci współczuję.... U mnie jajowod został zachowany i 12.12 minol rok od laparoskopi ... z sexem nie miałam problemu ponieważ gotowa byłam odrazu stanąć na głowie żeby zajść w upragnioną ciążę ... oczywiście do dziś mam do siebie pretensje o to że to mój organizm znowu zawiódł... najlepszym lekarstwem jest czas ..Cześć
Przez pół roku z mężem staraliśmy się o dziecko. Zaczynałam się już zastanawiać, dlaczego się nie udaje. Na początku października ginekolog powiedział mi, że mam policystyczne jajniki, więc będzie mi trudniej zajść w ciążę, a NFZ płaci za leczenie dopiero po roku bezowocnych starań. Tak więc nastawiłam się na dłuższe czekanie. Mimo to kupiłam testy owulacyjne, żeby już na pewno trafiać w odpowiednie dni. 28 października testy wykazały, że powinnam mieć owulację. Następny okres się spóźniał. 16 listopada zrobiłam test - wyszły dwie kreski. Nie wierzyłam, że mam takie szczęście. 20.11 zrobiłam Bhcg, wynik wskazywał na czwarty tydzień. Tą wartość zapamiętam chyba na całe życie, 578. Niepokoiło mnie tylko lekkie plamienie, ale wszędzie czytałam, że to się zdarza, poza tym myślałam, że to może implantacja. Następnego dnia od rana było mi trochę niedobrze. Śniadanie wmusiłam w siebie z rozsądku i poszłam do pracy. W pracy mdłości nie ustępowały. Trochę mi się wydawało za wcześnie na takie objawy, ale w końcu każda kobieta przechodzi to inaczej... Ale wtedy dołączył do tego wszystkiego ból w dole brzucha, dużo silniejszy niż przy okresie. W łazience zobaczyłam, że krwawię. Nie jakoś bardzo, ale to już nie było brunatne plamienie, tylko żywa krew. Natychmiast pobiegłam do ginekologa. Na USG nie udało się nic zobaczyć, lekarka mówiła, że jest jeszcze za wcześnie. Dostałam syntetyczny progesteron i skierowanie na badanie grupy krwi, do tego przykaz odpoczywać, a za 10 dni do kontroli. Przeleżałam więc te 10 dni, martwiąc się, bojąc i obwiniając siebie za to, że nie mogę nawet porządnie zajść w ciążę jak normalna kobieta. Potem na USG znowu nic nie było widać, więc zostałam odesłana do szpitala w trybie natychmiastowym. Tam okazało się, że progesteron zadziałał. Ciąża się utrzymała i miała już 6 tygodni. Tyle tylko, że postanowiła zagnieździć się w jajowodzie. Kiedy to usłyszałam, rozpłakałam się. Wiedziałam, co to oznacza - muszę podjąć decyzję o śmierci mojego dziecka. Operowano mnie natychmiast, jak tylko zwolniła się sala. Nie udało się uratować jajowodu. Wszystko goiło się bardzo dobrze, następnego dnia nawet nie potrzebowałam leków przeciwbólowych - błogosławiony niech będzie wynalazca laparoskopii. 48 godzin po operacji byłam już w domu. Od samego początku miałam opiekę psychologa, księdza (kwestia religii też jest dla mnie bardzo ważna) i rodziny. Po dwóch tygodniach zrobiliśmy symboliczny pogrzeb naszego dziecka. Pomogło mi to dojść do siebie. Ale ciągle pozostał pewien problem - z seksem. Technicznie wszystko jest ok, ginekolog na kontroli po trzech tygodniach od zabiegu kazał działać. Nie spieszymy się z mężem, on dziwi się, ale rozumie, że nie jest mi łatwo się przełamać. Przez jakiś czas pozostawaliśmy przy grze wstępnej, wszystko było w porządku. Myślałam, że jestem gotowa na normalny seks. Ale kiedy zaczęliśmy, do oczu napłynęły mi łzy, a całe podniecenie minęło jak ręką odjął. Nie rozumiem, co się ze mną dzieje. Boję się, że nie będę już potrafiła cieszyć się seksem tak jak wcześniej. Powiedzcie, jak to wyglądało u was? Jak długo trwało, zanim się przełamałyście, zanim wasze życie wróciło do normy?
••••••••••••••••••••••••••
"Nigdy nie rezygnuj z osiągnięcia celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu..."
- Dołączył(a)
- 3 Styczeń 2017
- Postów
- 3
Z jednej strony też jak diabli chciałabym zajść w ciążę. Ale jak na razie kojarzy mi się to wyłącznie ze strachem. No i świadomość, że jeśli tym razem coś pójdzie nie tak, to będę całkiem bezpłodna...
anula88
MAMY SIEBIE :0)
- Dołączył(a)
- 20 Listopad 2006
- Postów
- 9 933
A lekarze byli w stanie stwierdzić przyczynę?Stymulowalas się lekami ?miałaś kiedyś zapalenie przydatkow ?jakieś operacje na macicy ?teraz myślę że zanim zaczniecie się starać warto byłoby sprawdzić drożmosc jajowodu ... może miałaś zrosty o których nie wiedzialas i one nie pozwolily pęcherzykowi powedrowac do macicy ...Z jednej strony też jak diabli chciałabym zajść w ciążę. Ale jak na razie kojarzy mi się to wyłącznie ze strachem. No i świadomość, że jeśli tym razem coś pójdzie nie tak, to będę całkiem bezpłodna...
••••••••••••••••••••••••••
"Nigdy nie rezygnuj z osiągnięcia celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu..."
- Dołączył(a)
- 3 Styczeń 2017
- Postów
- 3
Nigdy żadnych zapaleń ani stymulacji nie przechodziłam, jedyne co miałam kiedykolwiek to infekcje drożdżakami, ale wszystko było wyleczone. Rozmawiałam z lekarzem, który asystował przy operacji, powiedział, że sprawdzili dokładnie drugi jajowód i wszystko z nim w porządku. Co do przyczyny, to mówił, że nie można jednoznacznie jej ustalić.
caltha
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 17 Luty 2014
- Postów
- 9 989
Przykro mi bardzo
każdy przechodzi inaczej stratę. Widocznie potrzebujesz więcej czasu, żeby przerobić temat. Może warto pójść na regularną terapię, a może po prostu jest za wcześnie.
Po pierwsze musisz sobie zdać sprawę, że nie ma w tym Twojej winy i nic zrobić nie mogłaś. Po drugie, że takie rzeczy się zdarzają i nie musi być kolejnego razu tak dramatycznego. Jest też coś, co mi pomogło - świadomość, że często takie rzeczy - czy cp czy poronienie ciąży normalnej czy ciąża biochemiczna to dar- często tak się dzieje, że tracone są ciąże wadliwe obarczone dużymi wadami genetycznymi.
Myślę też, że u Ciebie bardzo źle na psychikę działa podejście- że musiałaś zdecydować o zabiciu swojego dziecka. A to nie prawda. Bo Twoje dziecko nie miało szans się rozwinąć. Zapewne nawet serce się nie rozwinęło. Okrutny żart losu
dopóki nie dojdziesz do ładu z emocjami, dotąd nie pójdziesz dalej.
Jeszcze jedno, co może Ci pomóc trochę teraz, a bardzo uświadomisz to sobie, gdy urodzisz swoje dziecko. Jak już się uda, to zrozumiesz, że gdyby nie ta strata teraz, to nie miałabyś tego kolejnego dziecka. Ja to odkryłam gdy urodziłam córkę po pierwszym poronieniu- ciąża bliźniacza, poród wywolywany, bo sama nie chciała się wydalić.
po urodzeniu córki poroniłam jeszcze raz, a potem była cp tylko miałam szczęście, że sama się wchłonęła.
Może też pomoc wizja ponownego spotkania- bardzo ją lubię. Tzn. że dziecko uznało, że to jeszcze zły moment na Wasze spotkanie i wróci do Ciebie kolejnym razem
trzymam kciuki
każdy przechodzi inaczej stratę. Widocznie potrzebujesz więcej czasu, żeby przerobić temat. Może warto pójść na regularną terapię, a może po prostu jest za wcześnie.
Po pierwsze musisz sobie zdać sprawę, że nie ma w tym Twojej winy i nic zrobić nie mogłaś. Po drugie, że takie rzeczy się zdarzają i nie musi być kolejnego razu tak dramatycznego. Jest też coś, co mi pomogło - świadomość, że często takie rzeczy - czy cp czy poronienie ciąży normalnej czy ciąża biochemiczna to dar- często tak się dzieje, że tracone są ciąże wadliwe obarczone dużymi wadami genetycznymi.
Myślę też, że u Ciebie bardzo źle na psychikę działa podejście- że musiałaś zdecydować o zabiciu swojego dziecka. A to nie prawda. Bo Twoje dziecko nie miało szans się rozwinąć. Zapewne nawet serce się nie rozwinęło. Okrutny żart losu
dopóki nie dojdziesz do ładu z emocjami, dotąd nie pójdziesz dalej.
Jeszcze jedno, co może Ci pomóc trochę teraz, a bardzo uświadomisz to sobie, gdy urodzisz swoje dziecko. Jak już się uda, to zrozumiesz, że gdyby nie ta strata teraz, to nie miałabyś tego kolejnego dziecka. Ja to odkryłam gdy urodziłam córkę po pierwszym poronieniu- ciąża bliźniacza, poród wywolywany, bo sama nie chciała się wydalić.
po urodzeniu córki poroniłam jeszcze raz, a potem była cp tylko miałam szczęście, że sama się wchłonęła.
Może też pomoc wizja ponownego spotkania- bardzo ją lubię. Tzn. że dziecko uznało, że to jeszcze zły moment na Wasze spotkanie i wróci do Ciebie kolejnym razem
trzymam kciuki
reklama
Podziel się: