Pierwsza ciąża - obumarła - zabieg w 10tyg, więc psychicznie ciężko. Myślałam, że może już za późno.
Druga - w sumie bardzo dobrze, tylko trochę było nerwów. Na początku stres i wątpliwości, czy ciąża się utrzyma, czy dziecko będzie zdrowe. Po pierwszych kilku tygodniach uwierzyłam, że tym razem będzie dobrze. Po usg w 12 tyg. byłam już całkiem przekonana, że wszystko będzie OK. Ciążę zniosłam bardzo dobrze. Świetnie się czułam. Na początku trochę mdłości, ale niezbyt uciążliwych. Raz trafiłam do szpitala na obserwację, wysłana przez chyba nadgorliwego lekarza, który źle mi zmierzył ciśnienie. Pracę zawodową sobie odpuściłam, ale za to miałam budowę na głowie, którą rzutem na taśmę udało się zakończyć tuż przed porodem.
Duży stres kilka tygodni przed porodem - jak to będzie. Gdzie rodzić, czy załatwić sobie cesarkę itp. Poza tym ciążę wspominam bardzo dobrze, poród zresztą też.
Najgorzej, to jak się człowiek naczyta, jakie mogą problemy z ciążą po 40.
Trudniej się zaczęło robić po porodzie, kiedy trzeba się zająć maluszkiem, a nie do końca się wie jak. Już na oddziale położniczym pielęgniarki krytykują, że się nie umie przyłożyć dziecka do piersi. Ciągle jest zajęcie przy takim maluszku, zwłaszcza gdy potrzebuje stosunkowo mało snu jak mój. Podziwiam dziewczyny, które mają już kilkoro dzieci i jeszcze planują kolejne. Mimo że u mnie mąż się od początku bardzo zaangażował w opiekę nad dzieckiem, a później jeszcze dziadkowie zaczęli pomagać, to i tak czuję się jakbym nie odpoczywała od dwóch lat. W pracy ciągle coś się nawarstwia. W końcu trzeba będzie pokazać jakieś efekty i przestać tłumaczyć się dzieckiem. No ale synek cudowny. Warto było!