Wróciłam A to opis moich wrażeń z ostatniego tygodnia. Wybaczcie, ale zanim nadrobię zaległości i sie ogarnę to trochę minie
Dlatego ogólnie napisze, trzymam kciuki za wszystkie jeszcze spakowane i rozpakowane i witam nowe trójpaki
W poniedziałek 3.06 poszłam wcześniej spać i jak zwykle obudziłam się koło 22 "na siku" i coś mi się za „długo sikało” a tu poleciały wody zabarwione krwią. Z wrażenia stanęłam, jak to przecież to za wcześnie dopiero 34 tydzień... Potem mega szybki prysznic na otrzeźwienie umysłu, golenie bikini i szybki telefon do męża. Jechał jak wariat z pracy, pobił rekord trasy W ekspresowym tempie dojechaliśmy szpitala, przyjęcie – papierologia, usg i wciąż ze mnie leciało ….. Najpierw ambulatorium i pierwsze badanie usg, później pojechałam na pieterko kolejna papierologia... położono mnie na salę porodową (jednoosobowa, piękna nówka z drabinkami, workami sako, łazienką) położne podpięły ktg, podały magnez oraz dawkę przypominającą sterydy, anytybiotyk, pobrały krew i czekałam na lekarza. Lekarka stwierdziła, że to jeszcze potrwa minimum 24 godz i Męża odesłali niech się chłopina wyśpi. Po jakimś czasie nadeszły skurcze i rozwarcie na 3 cm. Długo walczyłam ze sobą czy nacisnąć magiczny przycisk, jak zaczęły mi się już zlewać w 1 długi skurcz to wymiękłam i zaczęłam gryźć poduchę i wbijać pazury w ręce, i wcisnęłam. Po kilku minutach przyszedł inny lekarz lekarz i stwierdził, że rozwarcie za szybko postępuje i dziecko ustawiło się już w kanale i natychmiast mnie przewożą na salę do cięcia. Na moje pytanie czy po męża dzwonić powiedziały, że i tak nie zdąży dojechać. Nosz kurde a chłopinę odesłały wcześniej Już w drodze na salę dzwoniłam do Męza (zaspany jak diabli nie do końca wierzył co sie do niego mówi), później połozna zabrała mi telefon i odniosła do sali. Na sali tłumy ludzi ubranych w białe, niebieskie, zielone stroje, ja zwijająca się z bólu i zakładany szybko na żywca cewnik (może nie za przyjemne uczucie, ale z opisów bardziej strasznie wyglądało ;-) ) do tego anestezjolog mający z 60 lat i nie mogący się wkłuć. Po 3 razie władowali mi usypiacz w wenflon i tyle pamiętam z porodu. Urwał mi się film. Przebudziłam się jak ktoś do mnie wołał zza światów „Pani Judyto pobudka, ma Pani 2 synów”. Później znów długo nic i straszne drgawki, nie było mi zimno, ale drżałam jak osika. Co jakiś czas otwierałam oczy, byłam na sali pooperacyjnej 4 osobowej, na sali położna cały czas nas monitorowała i podłączała kolejne kroplówki. Co jakiś czas wymieniała podkład, myła i wkładała nowe „pampersy”. Dziwnie się czułam, taka strasznie bezbronna i uzależniona od drugiego człowieka. Po 2 godzinach przewieziono mnie wraz z drugą dziewczyną na salę docelową. Tam kolejne kroplówki …..
Chłopaki urodzili się 4 czerwca pierwszy Alek 4:05, drugi Włodek 4:06 a Mąż był w szpitalu o 4:10. Od razu pobiegł na oddział zobaczyć maluchy. Leżały sobie w cieplarce i się dogrzewały, samodzielnie oddychały. Pierwszy pchał się na świat Alek 2270g/47cm i Ap.9pkt.; młodszy o minutę Włodek 2450g/50cm i Ap.9 pkt. Miałam na bieżąco wiadomości i zdjęcia maluchów od męża :-)
Na drugi dzień wieczorem pionizacja i pierwsze spacery. Nie było najgorzej, dopóki nie wymienili mi łóżka na wyższe i schodzenie stało się wyzwaniem. Podstawiłam sobie stołek i podnóżek i najpierw przerzucałam się na bok, później nogi na krzesło i niżej na podnóżek i dalej już jakoś poszło. Najśmieszniejsze było chodzenie z kroplówką w jednej i z cewnikiem w drugiej ręce Kolejny dzień i odłączyli mnie od tego drugiego. Wtedy dopiero można mi było pojechać do maluchów, Mąż skołował „bolida” na kółkach i pojechaliśmy na noworodki. Bałam sie jak diabli, bo niekt mi nie powiedział, że byłam intubowana i strasznie mnie gardło bolało. Obawiałam sie, ż ejakąś infekcję złapałam i nie chcę zarazić maluchów. Dopiero póxniej mnie uświadomiono o rurze w gardle. Jak zobaczyłam moich chłopaków, takie kruszyny, to mi emocje puściły i się popłakałam. Miałam swoich 3 kochanych facetów wszystkich razem :-)
Wypisali mnie w piątek, wypisywali hurtowo, bo zamykali oddział do remontu, a był problem z miejscami dla kolejnych mamuś. Dzieciaki niestety zostały :-( Na początku były w cieplarce z sondami do karmienia, później „awansowały” na zwykłe "korytko", a od wczoraj Włodek sam ciągnie butlę, nawet go przystawiałam już do cyca, ale possał 3 razy i zasypia. Alek niestety jest mniejszy ( a to on się pchał na ten świat tak szybko) i miał jakiś czas podłączony CPAP od wczoraj jest też w inkubatorze, bo nie trzymał temperatury w nocy, nadal też żywiony jest sondą, czasem coś łyknie przez butlę, ale to za mało a jeść musi. Dziś ma wyjść z tej "plaży", ale wyglądał na bardzo zadowolonego w tym ikubatorze, wyglądał jakby sie opalał skubany i do tego wyraźnie uśmiechnięty
Pani dr nas uspokoiła, bo ten inkubator nie powiem zrobił na mnie wrażenie i poryczałam sobie w kaciku w domu. Na razie maluchy pozostaną w szpitalu minimum 2 tygodnie a nawet do miesiąca. Może się zdarzyć tak, ze Włodka wypiszą wcześniej, ale nie są na razie chętni by rozdzielać braci. Niestety mają takie obłożenie, że może do tego dojść :/ Oj nie wyobrażam sobie wtedy miec jednego w domu i kursować codziennie do drugiego. Chciałabym już mieć ich w domu, ale z drugiej strony wiem, że tam mają bardzo dobrą opiekę. Na razie co 3 godziny ściągam pokarm i zawożę do szpitala. Doba już się skróciła, bo kursujemy do szpitala 2 razy dziennie. Rozkręcam laktację i już dzielnie produkuję nawet 50-60 ml
Na razie hormony nie dokazują i dzielnie się trzymam i nie świruję
Ps. Przytyłam 12 kg przez całą ciążę i już 10 nie ma
Załączniki
Ostatnia edycja: