Miałam poród wywoływany w 32 tc- martwe dziecko. Przyszłam do szpitala na czczo. Cały dzień byłam na czczo aż do następnego dnia do 10. Przerzucali mnie z sali do sali zanim stwierdzili covida ( miałam kwarantannę). o 10 w środę założyli 2 cewniki Folleya. krwawiłam po tym ale mówili że będę krwawić. Uczucie rozpierania, potem bóle jakby na miesiączkę ale do zniesienia. Zaczęło się koło 21- ale nie wiedziałam że to skurcze. Wysikać się nie mogłam, z bólu płakałam, o 18 mnie cewnikowali jednorazowo. Potem w nocy koło 3 cewnikował mnie 2 raz, wyciągnął te cewniki. Mieli podawać w razie postępu rano oksytocynę. Myślałam że mi troszkę ulży i choć chwilę się zdrzemnę. Ależ skąd. Bolało jeszcze bardziej. Do 5 dotrwałam, wzięłam prysznic i płakałam na tym łóżku. Z powodu covida, zanim ktoś przyszedł, musiał się ubrać, więc wiadomo, nie zaglądali ekstra. o 6 już zaczęłam błagać o cesarkę, wzięli mnie na "porodówkę" ( taki kantorek bez okna - bo z covidem nic innego nie było), stary fotel tam był, spadałam z niego, nie mogłam się przekręcić. Nic na ból nie mogłam dostać, więc tak wyłam sobie. Lekarz mnie zbadał, rozwarcie pełne. W szoku byłam. Chciałam już przeć, ale tez mi nie pozwolili. Dopiero później przebili pęcherz płodowy, Urodziłam 7.15 i powiedziałam- nigdy więcej. Później łyżeczkowali jeszcze. Jak urodziłam- tak nic mnie nie bolało, nawet macica jak się obkurczała. Byłam obolała trochę, ale to bardziej mięśnie.