Ku pokrzepieniu
dziewczyny, zniknęłam z forum jakiś czas temu i widzę, że sporo nowych osób tutaj, ale chciałam Wam napisać, że u nas zakończenie pozytywne aczkolwiek bardzo zaskakujące
przypomnę, że pierwszą ciążę straciłam z powodu niewydolności szyjki w 20tc. W kolejną ciążę, po wielu staraniach zaszłam dopiero po pełnych dwóch latach od utraty poprzedniej. W 17 tc z atakiem kolki nerkowej trafiłam do szpitala, a tam namierzono mi jedynie 2.5cm szyji, tydzień wcześniej na kontroli u lekarza były to 4.30cm. Od tamtej pory życie leniwe i delikatne, więcej leżenia niż chodzenia. Bardzo ciężko to znosiłam. Na kolejnej kontroli u mojegilo prowadzącego okazało się, że szyjka to jednak 3.8cm, ale nie potrafiłam już wrócić do normalnego funkcjonowania. Najwięcej czasu leżałam. Gdzieś po 30tc, zaczęłam się jednak więcej ruszać, do czasu, bo w 34tc, wystraszona bólem podobnym jak w 17tc zgłosiłam się do szpitala, a tam okazało się, że mam skróconą szyjkę i 2cm rozwarcia, wypuszczono mnie do domu i kazano przygotować się na wcześniejszy poród. Przeleżałam kolejny tydzień, żeby tylko nie urodzić zbyt wcześnie, w końcu tak niewiele nam zostało do finiszu. W 37tc na wizycie kontrolnej miałam już 3cm rozwarcia, ale to ciąża donoszona więc spokojnie. Zaczęłam żyć normalnie, choć utracona kondycja i przybrane kg były dużym obciążeniem. Codzienne spacery, chodzenie po schodach, sex, sprzątanie - nic nie przyspieszało akcji, a Młody kluska. Rozwarcie 4 cm, ale głowa wysoko. 3 masaże szyjki, po pierwszym (38+2) już myślałam, że pojedziemy na porodówkę, ale skurcze się wyciszyły. W 38+5 powtórka, ale już skurcze były słabsze. Po 3 masażu szyjki w 39+4 nie było żadnych skurczy! Minął termin a ja byłam coraz bardziej zmęczona i zrezygnowana. Młody ponad 4kg, szyjka miękka, nadal 4cm rozwarcia, a głowa dzidzia nadal wysoko. W 40+1 obudziłam się jakaś podmoczona, ale jak chodziłam było sucho. Pojechałam jeszcze z mężem na przejażdżkę, więc trochę posiedziałam w samochodzie i znowu mokro ... tak, zaczęły mi się sączyć wody. Pojechaliśmy do szpitala, po badaniu okazało się, że jesteśmy na granicy wielowodzia, a na granicy zapewne dlatego, że faktycznie z boku 1 bieguna pękł pęcherz płodowy, drugi przytkany dzidzią trzymał płyn. Podano nam oksytocynę, ale kompletnie nie dawała rezultatu. Skurcze dochodziły do 40. Przebito nam nam ten 2 biegun, wód chlusnęło tyle, że wszyscy byli w szoku. Podano większą dawkę oksytocyny, dolargan, a u mnie skurcze doszły może z 10x do 60 i zaczęły się wyciszać. Zdecydowano o CC. I tak właśnie zakończyła się moja ciąża, którą przeżyłam w obawie, że zaraz urodzę
efekt 4020g 56cm szczęścia w moich ramionach
powodzenia, nigdy nie wątpcie w szczęśliwe zakończenia