Postanowiłam, że znowu się odezwę.
W tamach przypomnienia - w 19+4 wykryto u mojej córki dysplazję tanatoforyczną typu I. Wada letalna. Dziecko tak czy siak umrze. Postanowiłam donosić.
Obecnie jestem w 28 tygodniu ciąży. Przytyłam 13 kg. Wody płodowe 30 afi (norma max 25 afi).
Brzuch masakrycznie duży, macica bardzo wysoko, nie ma miejsca już na rośnięcie, jest pod żebrami i uciska powodując ból. Nie mogę spać po nocach.
Byłam kontrolnie w szpitalu. Byłam przygotowana na wieści typu - ciąża będzie rozwiązana w 37 tygodniu albo wcześniej w grudniu. Czyli jeszcze 2.5 miesiąca czekania.
Słyszę diagnozę - proszę stawić się w poniedziałek 5 listopada na rozwiązanie ciąży. A ja takie wielkie oczy i w płacz (szok i ulga). Ale jak to?! Co tak wcześnie?!
Wyjaśniają - dziecko mimo, że malutkie 720 gram - dla pani jest ogromne ryzyko noszenia dłużej. Ona i tak nie przeżyje, a macica pani już za duża i wód za dużo. Tniemy w przyszłym tygodniu (mimo, że malutkie dziecko, to główka jak na poród i miednicowe ułożenie). No i 1 poród był cc.
Także takie zakończenie... I napiszę, że bardzo się cieszę, że się nie zdecydowałam na terminację. To była tak trudna dla mnie psychicznie sytuacja, bałam się, że się nie podniosę po takiej decyzji... A tu jestem „wolna psychicznie”. Taka ulga trochę no i strach przed zobaczeniem jej. Ale pożegnam się i ochrzczę moją malutką Arianę...