WITAJCIE Kochane!!!!
24.05.2011r. trafiłam do szpitala w trybie natychmiastowym z: nadciśnieniem, anemią oraz małopłytkowością. Dwa dni później wzięto mnie na "próbę porodu" - bezskuteczny zabieg, albo ja taka twarda
27.05.2011r. w szpitalnym łóżeczku, przy żartach z towarzyszkami z pokoju, że nasze dzieci się nie spieszą na świat, bo są punktualne, odeszły mi wody...Głupia ja stara, myślałam, że się zsiusiałam do łóżka, próbowałam nawet "ściskać", ale zorientowałam się, że to już TO!!! Niestety wody okazały się zielone, więc natychmiast na porodówkę.
Na porodówce dzielny Tatuś trzymał mnie za rękę, głaskał, tulił i....uwaga! ŚPIEWAŁ
Co położna miała ubaw, bo mój P śpiewał mi kołysankę, na co położna "panie Przemku, pańska żona nie ma spać, tylko rodzić!!!", na co P w ogóle nie zareagował i śpiewał dalej "śpij mój koteczku w ciepłym łóżeczku" hahaha
Bóle były coraz bardziej odczuwalne, ojjjjj
wszystko wskazywało na to, że powoli i "dobijemy do brzegu" naturalnie...niestety, gdy położna zorientowała się, że puls Małego drastycznie spada, podjęto decyzję o natychmiastowej cesarce. Byłam przerażona, bo broniłam się przed cc, jak nikt, ale najważniejszy był Mały! Na stole operacyjnym było wesoło
Wszyscy żartowali, śmiali się i ogólnie wspominam sympatycznie....do czasu...podczas zszywania już zaczęłam się źle czuć. Wymiotowałam, ciśnienie spadało, no, ale jakoś jeszcze dawałam radę. W końcu wyciągnęli Brzdąca - 4020 i 55cm!!!
Dostałam Malucha dosłownie na kilka chwil...zryczałam się strasznie. Był taki....DUŻY i taki maleńki!!!! Cały różowiutki. Pięknie uśmiechnął się do mamy i zabrali go na pierwsze fotki!, bo tatuś już czekał. Przewieźli mnie na salę obserwacyjną, do dwóch innych dziewczyn - też po cc. One chichotały, a ja zwijałam się z bólu...a gdy położyli mi na brzuch, przeogromnie ciężki wór z piachem dla obkurczenia się macicy, to myśłałam, że witam się już ze Św. Piotrem. Po 2h męczarni, zwijania się z bólu, tony środków przeciwbólowych, dr stwierdziła, że coś jest nie tak...ciśnienie miałam już bardzo słabe, tętno spadało, ogólnie mało kumałam i nie wiedziałam, gdzie się znajduję. Dr zajrzała pod koc i zbadała palpacyjnie...i....się zaczęło...
sorry, ale będzie obrazowo...zaczęła wręcz wygrzebywać ze mnie kawały skrzepów, krwi itp. Ja tylko dziękowałam, że czuję ulgę...Decyzja - trzeba wyczyścić. Zatem jazda do zabiegowego. Tam tylko pamiętam, że dostałam znieczulenie i odjechałam. Resztę znam z relacji lekarzy, położnych i rodziny...Z zabiegowego, trafiłam na OIOM. Nastąpił wstrząs hypowolemiczny oraz atonia macicy...Pani Doktor zrobiła wszystko, by uratować - najpierw moje życie, a później moją macicę - do końca życia będę jej wdzięczna, CUD kobieta. Po kolejnej operacji, kiedy przewozili na mnie na salę, coś czułam, że jest nie tak...na korytarzu rodzina, a przecież kilka godzin temu jechali do domu??!! Przerażona wybełkotałam, która godzina. Odp. 22:00 i w tym momencie już wiedziałam, że "coś" się wydarzyło. W nieświadomości byłam długo...pamiętam tylko, jak pani dr przyszła do mnie w nocy, siadła na łóżku i powiedziała "pani plusem było to, że jest pani młoda", później "nastraszyła nas pani strasznie"...
Jak się później okazało, ginka podczas operacji zastosowała jakąś nową metodę, by ratować macicę...wiem, że po 3 dniach, w zabiegowym mi wyciągali zwitki pozwiązywanych ze sobą tamponów...ileż ja dostałam krwi i osocza...ileż prochów przeciwbólowych...wszędzie welflony, nawet w szyi...i ciągle na morfinie...morfinie...morfinie...Przez to wszystko małego dostałam późno i to też wybłagałam, by mi go przywieźli...do piersi dostawić nie mogłam, ze względu na leki, które mi podawali, więc tatuś karmił butlą, ja mogłam tylko patrzeć, z krwawiącym sercem, że nie mogę Go przytulić, wziąć na ręce...ech....serce mi pękało, ale wiedziałam, że muszę dojść do siebie, by móc się nim w pełni opiekować. Kiedy doszło do tego wielkie momentu, wyłam...po prostu wyłam...i powiem Wam, że wszyscy mi na to pozwolili...wiedzieli, że Nasz CUD jest wyczekiwanym dzieckiem...to była wzruszająca chwila i nigdy jej nie zapomnę. Dla takich chwil warto żyć! Niestety już po godzinie zabrali mi go, ale słyszałam go doskonale, leżałam na przeciw sali noworodków...doskonale wiedziałam, że to mój Miłoszek płacze, domaga się mleczka
Kiedy w miarę doszłam do siebie, przywieźli mi Go na noc. Jakże ja byłam szczęśliwa, ale i przerażona! Jednak położne okazały się bardzo pomocne, wszystkiego mnie nauczyły, pokazały...i zaczął się kolejny mój dramat...przez to wszystko pokarmu w piersiach nie było. Zaczęłam walkę już w szpitalu...przystawiałam go cierpliwie raz do jednej, raz do drugiej, kończyło się rykiem Małego. Oczywiste - przecież nic nie leciało. Ginka wytłumaczyła mi, że to może być chwilowy zastój pokarmu, że po cc też jest inaczej, poza tym leki zrobiły swoje...ja się jednak nie poddawałam...P kupił laktator i męczyłam te dydy non stop - bezskutecznie.
01.06.2011r. wielki dzień! Wychodzimy do domku!!! Radość na pół oddziału. Położne czule się żegnały z naszym Cesarzem, tak go nazywały, mimo podania imienia, niby nazwa od cc, ale one tłumaczyły inaczej, no nieważne...w każdym razie, w domu Miłosz robił na wszystko ogromne oczy...oprowadziliśmy go po całym domku, aż w końcu położyliśmy w jego pokoju...cichutki, spokojniutki, jakby dziecka nie było
tylko co 3h budził się na jedzonko i zmianę pieluszki...
Dziś Miłosz ma 3 tygodnie i 3 dni...
Ja nadal molestuję cycki laktatorem w nadziei, że choć kropelka poleci...piję herbatki na laktację, masuję, robię ciepłe okłady...z bólem serca to wszystko znoszę...
P w roli taty sprawdza się znakomicie, robi wszystko, karmi, przewija, kąpie, masuje, spaceruje i rozmawia z małym. To mi dużo daje, bo po operacjach jeszcze w pełni nie doszłam do siebie...
Mimo wszystkich złych wspomnień, dziś jestem w pełni szczęśliwą kobietą...a gdy widzę w oczach P szczęście i spełnienie...ech...wzruszam się za każdym razem...
Warto, było przeżyć wszystko, by móc cieszyć się tą chwilą...
Dziękuję za uwagę
Dość chaotycznie, ale jedną ręką piszę, a drugim uchem haha słucham, czy mały śpi...
I jeszcze...przedstawiam Wam osobiście Naszego Synka - dziś już waży 4700
