Ja tak pomyślałam. Wydawało mi się, że złapałam pana Boga za nogi. Praca w urzędzie. Co prawda mniejsze pieniądze, ale 8 godzin prostej pracy i do domu. Owszem,praca była prosta. Nie wolno ci myśleć, o niczym nie decydujesz tylko pracujesz jak robot. Dla mnie to był odpoczynek od obowiązkow przekraczających moje kompetencje, decydowania, o rzeczach o których nie miałam pojęcia itd.
Ale... Szefowa- zupełnie przypadkiem żona bardzo ważnej persony. Nietykalna. Boże, praca z nią to było wyzwanie. Ludzie z lepszymi kompetencjami i wykształceniem płaszczyli się przed nią jakby niewiadomo kim była. Jedno potknięcie, nie pochwalenie jej dzisiejszej stylówki, albo nie zrobienie kawy i po tobie.
Koleżankę tak niszczyła psychicznie, że ta ciągle płakała. Wmawiała jej rzeczy które nie miały miejsca. Byłam świadkiem, ale nic z tym nie zrobiłam, siedziałam jak słup i udawałam że nie słyszę

i tak wyleciałyśmy z tej roboty po okresie próbnym.