Ja nosiłam dzieci w nosidełku. Nie duzo, bo okazji nie było, ale np. z czwartego piętra po zakupy w brzydka pogodę nie wyobrażam sobie zejść z dzieckiem na ręku wracać z torbami. To było jedyne rozwiązanie.
Jacek był dzieckiem, które nie chcialo leżeć w wózku bo nie i juz ( Janek przynajmniej z głodu nie chcial leżeć
), zabierałam ze sobą nosidelko i jak juz było bardzo źle to wsadzałam Go w nie, a sama pchałam wózek. Byłoby dużo trudniej nieść malucha i pchac wózek ze spaceru.
Jeżeli chodzi o mieszkanie to bardzo przydawał mi się leżaczek. Nie miał żadnych bajerów, oprócz bujania, blokowani bujania i regulacji siedziska, ale towarzyszyli mi w nim chłopcy, w kuchni i na balkonie przy wieszaniu prania i siedzieli w nim przy pierwszych posiłkach, no i oczywiście jak szłam do łazienki tez byli ze mna w leżaczku. Dla mnie to rzecz niezbędna.
Co do kąpieli to szczerze powiem... nie kąpałam noworodka...
Zawsze zajmuje się tym tata do pół roku nawet nie tykam się tego rytuału. Zresztą teraz też jak mąż jest w domu tą On kąpie chłopców, a ja tylko ubieram i smaruję, tak się przyjęło i tak zostało.;-)