Witajcie, babeczki.
Klavell - zachowanie tego księdza raczej nie zachęcałoby mnie do walki o ochrzczenie dziecka. Jak na przedstawiciela Kościoła, który narzeka na ciągle zmniejszającą się ilość wiernych, to nie przejawia on zachowań, że tak w żargonie bankowym napiszę, pro-sprzedażowych. Nie wiem, Klavell, co ci doradzić. Ja miałam podobną jazdę jak chrzciłam Kubę, tzn. w zasadzie nie chodziło o nas tylko o rodziców chrzestnych, a zostali nimi mój brat - zatwardziały antychryst ;-);-);-) i moja przyjaciółka, która jest równie zadeklarowaną przeciwniczką instytucji kościelnej. Ale oboje byli ochrzczeni i bierzmowani, a przyjaciółki "kartoteka" zapodziała się gdzieś w kancelarii, więc nie mogli sprawdzić, że od dwudziestu lat w ich domu nie przyjmowano księdza po kolędzie itd. Dopiero w dniu chrztu ksiądz zaczął coś się przywalać, że chrzestni nie spełniają wymogów wiary itp. ale ja go wyśmiałam i stwierdziłam, że jakoś wcześniej nie było problemu i że jak coś, to wcale nie musimy chrzcić. Tylko parafia zwróci mi koszt organizacji chrzcin i przyjazdu zaproszonych gości. Oczywiście okazało się, że już nie ma żadnego problemu. I Kuba został ochrzczony.
Tygrysku - moje baterie już się dawno przegrzały... Wiem, co czujesz, bo ja czuję się podobnie. Mam wrażenie, że z rok czasu nie wychodziłam do ludzi. Mój mąż wraca z pracy, je obiad i razem z Kubą wynoszą się gdzieś do wieczora. Myśli, że w ten sposób mnie odciąża. Owszem, tylko że ja też bym chciała gdzieś wyjść, pogadać, a nie 24 godziny na dobę w czterech ścianach z niemowlakiem, które 5 minut nie wyleży w łóżeczku spokojnie, chyba że śpi. Nie wspomnę, że nie byłam jeszcze na żadnym "wychodnym" z przyjaciółkami. Na spacery wychodzę rzadko, bo pogoda nie łaskawa albo jak znajdę jakąś pomoc do zniesienia wózka, bo po cięciu boję się jeszcze dźwigać takich ciężarów. Ogólnie też powoli łapię doła, zaczynam czepiać się męża o byle g... Mam nadzieję, że jakoś przetrwam ten kryzys. Co do gości i odwiedzin, to moje koleżanki i rodzina przychodziły w pierwszych dwóch tygodniach życia Tymka, żeby sobie popatrzeć na malucha, a teraz już niestety o mnie zapomniały. Tłumaczą się, że nie chcą przeszkadzać - przecież tyle mam na głowie.
Bedismall - a ty myślisz, że ja się ze wszystkim wyrabiam? Robię jednak tylko to co niezbędne i co zdążę zrobić w ciągu paru chwil, kiedy moje dzieci jakimś cudem w jednym czasie zasną albo na tyle zajmą się sobą, że mogę się oddalić w stronę kuchni. Czasami zlewam na prace domowe i siadam przed kompem, żeby choć trochę się zrelaksować, bo inaczej chybabym zwariowała. Grunt, żeby obiad skończyć przed powrotem męża, ale wprowadziłam zasadę, że przygotowuję sobie większość rzeczy dzień wcześniej po południu. Mieszkanko mam małe, więc w ciągu pół godziny przelecę meble Prontem, zamiotę podłogi, nastawię pranie. Ale bez żadnych cudów, mycia okien, szorowania szkła etc. Za to zazdroszczę ci, że mogłaś się wyrwać na balety - ja o niczym innym nie marzę, ale na razie nie miałam okazji.
Co do temperatury w domu i ubierania Tymka, to u mnie jest następująco: staramy się utrzymywać temperaturę w ok. 20-21 st.C. Tymek zarówno w dzień jak i w nocy ma na sobie body z długim rękawem + śpioszki. Przykrywam go taką kołderką z froty albo rozłożonym rożkiem albo kocykiem.